Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mistrzowski apetyt na knedle ze śliwkami, czyli Kwiatek w domu

Joachim Przybył
Michał Kwiatkowski w otoczeniu wychowanków Copernicusa.
Michał Kwiatkowski w otoczeniu wychowanków Copernicusa. Lech Kamiński
Z kolarskim asem nad asami Michałem Kwiatkowskim o pościgu za starszym bratem na rowerze, łzach wzruszenia, Akademii Copernicus i oczywiście najlepszych na świecie knedlach ze śliwkami z Działynia.

Michał Kwiatkowski

Michał Kwiatkowski

Urodził się 2 czerwca 1990 roku w Chełmży. Treningi zaczynał w UKS Warta w swoim rodzinnym Działyniu, a potem został oszlifowany w Pacificu Toruń. Był mistrzem Europy i świata juniorów i orlików (do lat 23). Zawodowcem jest od trzech lat, aktualnie ściga się w Omedze Pharma, jednej z najsłynniejszych grup w peletonie. Pod koniec września w hiszpańskiej Ponferradzie został mistrzem świata, najmłodszym w ostatniej dekadzie.

Właśnie dołączył do elitarnego grona polskich sportowców, którzy mają ponad 100 tys. fanów na facebooku.

Jak to było z tymi mistrzostwami świata? Wszyscy teraz mówią, że już przed startem zapowiadałeś, że jedziesz po złoty medal.
No właśnie, wszyscy tak mówili, oprócz mnie! Chciałem się po prostu pokazać w Hiszpanii z jak najlepszej strony. Do tej pory nie odnosiłem sukcesów w tych zawodach, bo trudno pogodzić je z całym ciężkim sezonem, a ja cały czas szukam swojej drogi w profesjonalnym sporcie. Udało mi się świetnie przygotować do tego startu. Ważną decyzją było odpuszczenie indywidualnej czasówki, dzięki temu stanąłem na starcie w pełni sił. Koncentrowałem się na jednym celu, nie ciążyła na mnie presja, miałem wielkie wsparcie kolegów z zespołu. Nikt na nas nie stawiał, ale wiedzieliśmy, że stać nas na wiele.

Gdy kibice w Toruniu zaczęli śpiewać "sto lat", to łza się chyba zakręciła w oku?
Po mistrzostwach świata jeszcze w Hiszpanii nie uroniłem ani jednej łzy. Przy pomniku Kopernika bardzo się wzruszyłem, podobnie na Okęciu, gdy powitała mnie rodzina i moja dziewczyna Agata. Wcześniej chyba ten sukces do mnie nie docierał. Te dwie chwile naprawdę były niesamowite i odebrały mi głos. Związek z miastem i regionem jest dla mnie bardzo ważny, chcę pamiętać, skąd pochodzę. W Toruniu odnalazłem mnóstwo bliskich osób, które wspierają mnie jako człowieka i kolarza. Ze swoimi kibicami świętowanie sukcesu smakuje jednak najbardziej.

Jednak kilka miast przyznaje się do ciebie. Zaczęło się wszystko w Działyniu...
W zasadzie to w Chełmży i często podkreślam, że tam się właśnie urodziłem, pochodzę z Działynia, a teraz jestem torunianinem. W Działyniu chodziłem do szkoły przez sześć lat, a potem poszedłem w ślady brata, który trenował w toruńskim Pacificu. W Toruniu mieszkałem już wtedy w internacie, w sumie także sześć lat. To w tym mieście dorosłem, wychowałem się i teraz cały czas mieszkam. To moja mała ojczyzna.

Bez rodziny nie byłoby pewnie mistrzostwa świata dla Michała Kwiatkowskiego.
O tą historię każdy pyta. Starszemu bratu Radkowi zawdzięczam bardzo wiele. On skończył z kolarstwem w 2010 roku, ale chciałem go naśladować, odkąd skończyłem 8 lat. Zazdrościłem mu niesamowicie, gdy zaczął jeździć u trenera Wiesława Młodziankiewicza w Działyniu. Miał takich rower, kask... Dwa lata później sam zacząłem treningi i cały czas brat był ze mną, do dziś mnie bardzo wspiera, choć już nie ścigamy się razem.

Gdy wygrywałeś złoto, Radek z wrażenia zakrztusił się rybią ością i wylądował w szpitalu.
Od wielu osób słyszałem, że finisz wyścigu był bardzo emocjonujący i dramatyczny, wiele kibiców podobno płakało. Dla mnie to wszystko wyglądało inaczej niż z perspektywy kamery. W telewizji różnica między mną i ścigającymi kolarzami była mniejsza.

Jaki miałeś wpływ na taktykę zespołu przed i w trakcie wyścigu?
W zasadzie w trakcie wyścigu niewiele zmienialiśmy. Przed startem mieliśmy jeden cel: przejąć kontrolę nad peletonem i dzięki temu jechać cały czas z przodu. To było dla mnie ważne, rundy były trudne technicznie, z podjazdami i zakrętami, więc jadąc na czele traciłem znacznie mniej sił. Zaoszczędziłem energię, a przy tym czułem się pewniej i zyskiwałem większą wiarę w siebie. Łatwiej sobie w ten sposób poradzić z trudnymi chwilami, jak na przykład defekt roweru, który zdarzył mi się na początku wyścigu. Czułem, że wszyscy we mnie wierzą i to także mnie niosło.

Ten atak przed metą - zaplanowałeś go czy decyzję podjąłeś pod wpływem chwili?
Nie wybrałem wcześniej tego momentu. Oglądałem jednak wyścig kolarzy do lat 23 i jego zwycięzca udowodnił, że można uciec peletonowi. Czekałem na dogodny moment i na przedostatnim zjeździe taki się trafił. Wiedziałem, że grupa pościgowa na ostatnim zjeździe może osiągnąć naprawdę dużą prędkość, ale trochę wcześniej padało, szosa była śliska i czułem, że rywale nie będą aż tak ryzykować. Wierzyłem, że kilka sekund przewagi na szczycie podjazdu wystarczy mi do zwycięstwa.

Przeczytaj także: Medal, a wkrótce stalowy piernik - Michał Kwiatkowski powitany w Toruniu [zdjęcia]

Przed metą kręciłeś głową. To było niedowierzanie?
Trudno mi nawet opisywać uczucia, które mi towarzyszyły. Dla mnie to był ogromny szok, czego wszyscy dokonaliśmy. Wcześniej nie wierzyłem, że można samotnie dojechać do mety na mistrzostwach świata. Przez kilka dni nie wiedziałem, co myśleć, straciłem apetyt, nie wiedziałem, jak się w tej sytuacji zachować.

Zmieniło się twoje życie po zwycięstwie w Ponfferadzie?
Bardzo! Przez dwa tygodnie nie miałem chwili czasu, żeby kupić jakiś drobiazg Agacie, z rodzicami utrzymywałem w zasadzie tylko kontakt telefoniczny. Zainteresowanie mną jest ogromne, ale to część obowiązków mistrza świata. To nie jest łatwe, ale staram się nie uciekać od tego. Wiem, że ciąży na mnie odpowiedzialność, bo reprezentuję całe kolarstwo. Chcę temu podołać, bo tylko wtedy udowodnię, jakim jestem człowiekiem. Zdobyć sukces czasami jest łatwiej niż umieć z nim potem żyć.

Twój przyjaciel z Omegi Pharmy - Michał Gołaś powiedział, że dla polskiego kolarstwa ten sezon jest pięknym snem.
To wielka szansa i dostrzegam to w mojej akademii. Młodzi ludzie coraz bardziej interesują się kolarstwem, dopytują o różne szczegóły, są zaangażowani i jest coraz więcej chętnych do treningów. Także kibice poznają lepiej kolarstwo, bo to przecież nie jest taki prosty sport: żółta koszulka, WorldTour, klasyki - to wszystko trzeba poznać, żeby właściwie odczytać wyścigi. Kibice muszą wiedzieć, że nie można być w formie cały sezon i czasami trzeba poświęcić jeden wyścig, by wygrać następny.

Za rok będziesz pilnie obserwowany przez kibiców i rywali, tęczową koszulkę zawsze widać w peletonie. Boisz się kolejnego sezonu?
Na pewno wejść na szczyt w sporcie jest łatwiej niż tam się utrzymać. Wiem, że będzie trudniej, ale nie można zapomnieć, kim się jest. Dla mnie kolarstwo to nie tylko wyścigi, po prostu kocham to robić. Nie zapomnę o treningach, mam nowe doświadczenia. Liczę, że stanę się jeszcze lepszy, ale zdaję sobie sprawę, że wszyscy będą na mnie patrzeć. Mam swoje plany, ale nie lubię o tym mówić. Mam zaledwie 24 lata, to bardzo mało jak na zawodowego kolarza, jeszcze wiele nauki przede mną.

Remontujesz pokoje w internacie, kupujesz dzieciakom rowery, klubowi samochody. Czym jest dla ciebie Akademia Copernicus?
Pewnym rewanżem z mojej strony. Gdy byłem młody, otrzymywałem wsparcie od trenerów i starszych kolegów z Pacificu. To od nich dostałem pierwsze buty, kask, strój kolarski. Teraz mogę zachować się tak samo i w pewnym sensie odwdzięczyć się za pomoc, której sam doświadczyłem. To takie podziękowanie i mam nadzieję, że będę dla tych młodych ludzi dobrym wzorem i przykładem. Inna sprawa, że bardzo lubię kontakt z dziećmi i staram się im przekazywać jak największą wiedzę. Wierzę, że dzięki temu ich droga do zawodowstwa będzie łatwiejsza niż moja.

Zatem, jak wyglądała twoja droga do mistrzostwa świata?
Praca i jeszcze raz praca. Rocznie pokonuję na rowerze około 30 tysięcy kilometrów. Sportowcem trzeba być 24 godziny na dobę. Skończyłem sezon, ale nie porzucam roweru, bo nie mogę w listopadzie rozpocząć treningów z 7 kilogramami nadwagi. Sport zawodowy jest sztuką kompromisu. Trzeba myśleć o nim bez przerwy, choć oczywiście trzeba także znaleźć czas na odpoczynek i zabawę.

A co z dietą? Kolarze w trakcie sezonu jedzą wyłącznie makaron?
To trochę taka legenda, zresztą trendy w żywieniu sportowców ciągle się zmieniają. Mamy w Omedze Pharmie (belgijska grupa zawodowa) kucharza, który potrafi przygotować różne dietetyczne cuda. Zdarzają się nawet popularne hamburgery, gdy jest odpowiedni czas i miejsce. W domu najbardziej lubię knedle ze śliwkami. Są bezkonkurencyjne, ale mamy niestety na wyścigi zabierać nie mogę (śmiech).

Nie masz czasami dość roweru?
Czasami mam dość po nieudanym starcie czy treningach, które długo nie przynoszą efektów. Takie chwile słabości trzeba przełamać, analizować problemy i je rozwiązywać. Dlatego tak ważne w sporcie jest pozytywne nastawienie. Trzeba dawać z siebie wszystko, a wtedy nawet w przypadku porażki nie można mieć do siebie żadnych pretensji.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska