Chodzi o wypowiedź Henryka Mollina dla "Pomorskiej". W rozmowie z reporterem powiedział, że Kuczkowska-Stormann wynosiła ze Spółdzielni Mieszkaniowej dokumenty dla kuzynki. Na tego typu publiczne oskarżenia Kuczkowska-Stormann nie mogła sobie pozwolić i wytoczyła Mollinowi proces o zniesławienie.
Przypomnijmy, chojnicki sąd po długim procesie z przesłuchaniami licznych świadków przyznał jej rację, uznając winę Mollina. Czwartkowe orzeczenie Sądu Okręgowego w Słupsku nic nie zmienia. Co istotne, jest prawomocne. Mollin ma przeprosić zainteresowaną na łamach "Pomorskiej" i wpłacić 1 tys. zł na rzecz hospicjum ze Słupska.
Reprezentująca pozwanego mecenas zarzuciła dziennikarce "Pomorskiej" nieobiektywizm, czego dowodem miały być inne artykuły o Spółdzielni Mieszkaniowej. Zdaniem obrony, ta jest bowiem od dawna nastawiona negatywnie wobec Henryka Mollina. - Adwokatka przyznała, że Mollin w dobrej wierze powiedział do dziennikarki "Pomorskiej" słowa o rzekomym wynoszeniu przeze mnie dokumentów dla kuzynki - mówi Kuczkowska-Stormann. - Mollin zaprzeczył, że coś takiego powiedział.
Przewodniczący składu orzekającego podkreślił, że chojnicki wyrok był rzetelny, a sprawę przeprowadzono z dużą dbałością. I przyznał, że nadszarpnięte zostało dobre imię Kuczkowskiej - nauczycielki, członkini Spółdzielni bezinteresownie dla niej działającej.
Sędzia w uzasadnieniu podkreślił, że w rozmowie z dziennikarzem należy starannie dobierać słowa, a nie "jęzorem paplać". Uznał, że nie ma podstaw, by uznać, że dziennikarz źle wykonywał pracę, był osobą jednostronną i negatywnie nastawioną do Mollina.
Henryk Mollin odmówił komentarza.