Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mówili: "Sorry Janusz, ale każą j...ć Toruń"

Rozmawiał ADAM WILLMA
Wyrok na toruńskiego szeryfa brzmi: dwa lata w zawieszeniu na pięć. Janusz Brodziński jest dziś 47-letnim emerytem z błotem w papierach.
Wyrok na toruńskiego szeryfa brzmi: dwa lata w zawieszeniu na pięć. Janusz Brodziński jest dziś 47-letnim emerytem z błotem w papierach.
Rozmowa z JANUSZEM BRODZIŃSKIM, byłym szefem Komendy Miejskiej Policji w Toruniu.

- Czym się pan teraz zajmuje?

- Trochę podróżowałem. Nauczyłem się cieszyć z drobnych przyjemności, które wcześniej widziałem, ale ich nie doceniałem. Odkryłem jak piękne jest życie poza policją. Spędziłem w służbie 25 lat życia, żona obliczyła, że w tym czasie 15 lat byłem poza domem. Teraz czas to nadrobić. Mam 47 lat i pomysłów na życie mi nie brakuje.

- "Osoba o niskim morale, człowiek małego formatu..." - to o panu, z mowy oskarżycielskiej.

- W ciągu tych wszystkich lat miałem okazję poznać świat organów ścigania na tyle dobrze, że powinienem zbyć uśmiechem sytuację, w której prokurator wciela się w rolę moralisty. Tym bardziej, że ten sam prokurator wyznał mi jeszcze 27 listopada ubiegłego roku, że nie widzi podstaw do wniesienia w mojej sprawie aktu oskarżenia "chyba, że przełożeni zdecydują inaczej". Jak widać, zadecydowali inaczej. Warto zwrócić uwagę, że moją sprawę - aferę związaną z bukietem kwiatów i korzystaniem ze służbowego samochodu - oddano w ręce największych prokuratorskich tuzów - wydziałowi do spraw przestępczości zorganizowanej w bydgoskiej prokuraturze. Widać, że determinacja w zatopieniu mnie była wielka.

- Kto chciał pana zatopić?

- Grupa oficerów z Komendy Wojewódzkiej.

- Jaki mieliby w tym interes?

- Jest w Komendzie Wojewódzkiej grupa ludzi, która obawia się zmian. Ci panowie wiedzieli, jaki mam temperament i poglądy.

- I ambicje.
- Ja tych ambicji przecież nie kryłem. Chciałem być komendantem wojewódzkim, startowałem oficjalnie w konkursie. Moje poglądy też wygłaszałem w różnych miejscach.

- Jakie poglądy?
Że Komenda Wojewódzka musi ulec całkowitej restrukturyzacji. Że w obecnej formie jest to narośl na policyjnym organizmie, że co najmniej co trzecią osobę należy przesunąć do jednostek liniowych. Pracują tam świetni specjaliści, głownie w laboratorium kryminalistycznym, ale nie widzę powodu, dla którego przy obecnym podziale, w komendach wojewódzkich miałoby pracować więcej niż 100 osób.
Zdaję sobie sprawę, że ludziom, którzy mają ciepłe posady za kilka tysięcy złotych miesięcznie, a w perspektywie emeryturę przed pięćdziesiątką te pomysły nie mogą się podobać. Wiedzieli jaką reorganizację przeprowadziłem w Toruniu i Grudziądzu - że dociążyłem pracą kilkadziesiąt osób na wysokich stanowiskach i wzmocniłem komisariaty. W instytucjach paramilitarnych zmiany następują zawsze bardzo wolno. Jeśli chodzi o policję, tak naprawdę, w strukturze funkcjonowania tej instytucji od lat 80. zmieniło się niewiele.

- Broni się pan przez atak, bo to koledzy z KW zaprowadzili pana do prokuratury?

Ogólna wykrywalność sprawców przestępstw w komendach kierowanych przez Brodzińskiego

RYPIN
lipiec 1999 - 70 proc.
luty 2001- 93 proc.

GRUDZIĄDZ
marzec 2001 - 39 proc.
kwiecień 2006 - 60 proc.

TORUŃ
kwiecień 2006 - 51 proc.
wrzesień 2008 - 65 proc. (na koniec 2008 roku)

- Proszę pana, ja już do policji nie zamierzam wracać. Ale musi pan wiedzieć, że do momentu, kiedy byłem komendantem, mój przełożony zakazał mi jakichkolwiek wypowiedzi dla prasy. Więc musiałem zagryzać zęby i czytać różne bzdury na mój temat. Później milczałem z własnej woli, aby nie wzięto tego za próbę wpływania na sąd. Wyrok zapadł, złożyłem apelację, sąd oceni co z nią zrobić. Teraz nie ma już powodu, dla którego miałbym milczeć. Jeśli o czymś mówię, jestem co do tego całkowicie przekonany, a personalne rozgrywki są już dla mnie bez znaczenia. Wiem natomiast, że może nie wszystkie moje posunięcia były czytelne dla podwładnych, którzy nie znają wszystkich uwarunkowań, w jakie uwikłany jest przełożony. Skutecznie doklejono mi gębę faceta "kontrowersyjnego", trochę nieprzewidywalnego, takiego, którego należy się obawiać. Ja dobrze wiem, że w policji najbezpieczniej być niegroźnym fujarą, ale ja tak nie potrafię.

- Dlatego wsiadał pan na bicykl?
- Między innymi dlatego. Żeby pokazać, że policjant to jest facet, który może mieć swoje pasje i indywidualność. Wszyscy mnie tym bicyklu rozpoznawali. Podczas tych przejażdżek na bicyklu mnóstwo ludzi mnie zatrzymywało, żeby powiedzieć, czego im brakuje i o co mają pretensje do policji. Oczywiście, lepiej byłoby, gdybym popołudniami siadywał przed telewizorem sącząc wódkę. Bo komendant to przecież zbyt poważny facet, żeby jeździć na bicyklu. Jeśli ktoś poczuł się urażony moim hobby, to niniejszym przepraszam.

- Za Złotą Pałę również?
- To zupełnie inna historia. Informacja o tym, że wydałem policjantom polecenie zdejmowania butów podczas interwencji pojawiła się w internecie jako anonimowy post, który zaczął żyć swoim życiem. Nigdy nie wydałem takiego polecenia, bo byłoby ono niezgodne z regulaminem. Nikt z imienia i nazwiska nie potwierdził takiego faktu.

- Wróćmy do pana relacji z Komendą Wojewódzką. Od kiedy miał pan poczucie, że jest w stanie wojny z Bydgoszczą?

- Przez pierwszych kilka miesięcy było spokojnie. Podczas odprawy krajowej w lutym 2007 roku, która odbyła się w Szczytnie, zostałem poproszony przez dyrektora biura KG, aby zrelacjonować publicznie prace panelu, w którym pracowałem. Po powrocie wezwał mnie Gajewski, który w towarzystwie naczelnika kadr wyraził pretensje o to wystąpienie i dopytywał, kto mi w ogóle pozwolił. "Widzę, że pan walczy za mną" - podsumował. W lutym 2007 roku komendant podjął próbę odwołania mnie ze stanowiska.

- Bo podwiózł pan policyjnym autem o. Rydzyka.

- Powodem oficjalnym były słabe wyniki. Po 7 miesiącach pracy! To był czas, gdy przeprowadzałem dopiero reorganizację, kompletnie absurdalny powód. Ale oczywiście w tle była sprawa o. Rydzyka.

- W tamtym czasie wpływowej persony w sferach rządowych.
- Policja pełni funkcję usługową wobec podatnika. I te usługi ma obowiązek wypełniać jak najskuteczniej. W polityce do głosu dochodzą różne grupy interesów, z którymi trzeba współdziałać, żeby działać skutecznie. Gdyby masową imprezę w Toruniu organizował Murzyn, Chińczyk czy muzułmanin, też nie miałbym obiekcji, żeby go podwieźć samochodem, jeśli miałoby to usprawnić współpracę. Wcześniej wiele razy zdarzało mi się podwozić różne osoby, na przykład obcokrajowca zagubionego w mieście. To jest budowanie wizerunku przyjaznej i budzącej zaufanie policji, na czym zawsze mi zależało. Ale wracając do imprezy o. Rydzyka, proszę zauważyć, że tego samego dnia strażacy nieodpłatnie wypożyczyli telewizji Trwam swoje wysięgniki, co jakoś nikogo nie zabolało, natomiast moim przełożonym epizod z Rydzykiem posłużył do spisania mnie na straty. Chociaż postępowanie wyjaśniające potwierdziło, że nie złamałem prawa, to pojawiły się docinki, o poświęconej skodzie, błogosławionym komendancie itp.

- Wówczas po raz pierwszy komendant był bliski zdymisjonowania pana.
- I to mu się nie udało, wskutek protestu władz samorządowych. Z tego co wiem, była to jedyna tego typu sytuacja w Polsce, w której komendant wojewódzki był zmuszony wycofać się ze swojej decyzji. Wówczas wiedziałem oczywiście co to znaczy, zresztą koledzy z wojewódzkiej też nie udawali. Gdy pozostałem na stanowisku koledzy mówili "Janusz, jesteś kamikadze". Mogłem objąć jednostkę w innym województwie, ale to byłoby tchórzostwo. W ciągu nieco ponad dwóch lat, które spędziłem w Toruniu wykrywalność skoczyła z 51 do 65 procent. To był głownie efekt najtrudniejszych do przeprowadzenia, zmian strukturalnych. Nigdy jednak, dokładnie ani razu, na odprawach nie padło żadne słowo uznania pod adresem komendy w Toruniu. Było odwrotnie - każdy pretekst był dobry, aby "zjechać" Toruń. Trzeba było mieć sporo inwencji, żeby pośród 19 komend psy wieszać zawsze na toruńskiej. Z tych odpraw nie wynikało zresztą zupełnie nic, nie usłyszałem na nich niczego, co mógłbym wprowadzić w życie, zupełna strata czasu. Sytuacja była schizofreniczna - przyjeżdżali do naszej komendy ludzie ze Szczytna, Słupska czy Kielc, aby podpatrywać nasze pomysły, choć według komendanta Gajewskiego nasza robota to było dno. Wcześniej za czasów Andrzeja Kaszubowskiego i Jana Albrechcińskiego miałem poczucie, że rozmawiam z ludźmi, którzy wiedzą, o czym mówią, czego nie mogę powiedzieć o ich następcach. .

- Pan również nie uchodził za łatwego szefa.
- Co innego wymagać,a co innego - niszczyć. W okresie poprzedzającym moje odejście miałem kilkadziesiąt kontroli. Kontrola w policji jest normalką, ale nigdy wcześniej nie przeżyłem tak zmasowanego najazdu. Po sposobie prowadzenia kontroli widać, jakie są intencje kontrolujących. Niektórzy mówili wprost: "Sorry Janusz, ale każą jebać Toruń". Były dni, kiedy jednocześnie w komendzie przebywały 2-3 zespoły kontrolne. Jeden z dziennikarzy powiedział mi nawet, że ludzie z KW sugerowali mu, aby "przyjrzał się" Brodzińskiemu, a więc próbowali również rozgrywać sprawę mediami. Weźmy na przykład maraton w 2007 roku, który był wzorowo zabezpieczoną imprezą. Od czerwca do września musieliśmy się tłumaczyć, dlaczego poprosiliśmy o współpracę wojsko, bo zdaniem komendanta powinien z tą inicjatywą wyjść organizator. To był zwykłe nękanie, które doprowadziło do tego, że ponad połowę swojego czasu pracy poświęcałem na przygotowywanie się do nowych kontroli i ustosunkowywanie się ustaleń poprzednich.

- Kontrole wykazały, że korzystał pan bezprawnie ze służbowego samochodu.
- Ja tego samochodu nikomu nie ukradłem. Przydzielono mi te skodę do dyspozycji bez określonego limitu kilometrów. Miałem prawo jeździć po terenie województwa bez żadnej zgody przełożonego. Regulamin mówi, że decyzje o wyjeździe poza powiat obsługiwany przez daną jednostkę podejmuje komendant jednostki, czyli ja. Podpisał się pod tym regulaminem mój szef.

- Pan jeździł w prywatnej sprawie do prywatnego mieszkania pani psycholog.
- Wiem, że w relacjach prasowych ułożono z tego zgrabną historyjkę z romansowym podtekstem. I nie jest przypadkiem, że przy okazji śmiesznych regulaminowych zarzutów wyciągnięto wątki, które miały mnie kompromitować na tle obyczajowym. To jest stara, bardzo skuteczna metoda. Ale ta historia wcale nie jest taka prosta i wymaga szerszego naświetlenia. Otóż w pewnym momencie polowanie z nagonką, jakie mi urządzono przyniosło spodziewany skutek. Nie wytrzymałem, przeżyłem poważne załamanie nerwowe. To nie były fanaberie, stwierdzono u mnie poważną nerwicę, mam z tego powodu orzeczenie o stopniu inwalidztwa. Panią psycholog uznałem za osobę, której mogę zwierzyć się ze wszystkich problemów z którymi zwracali się do mnie ludzie i ze swoich własnych . Moje wcześniejsze prośby do KWP o to, aby psycholog był w Toruniu każdego dnia, były ignorowane. Pani psycholog zaproponowała, że może przyjąć mnie w godzinach popołudniowych we własnym mieszkaniu. Ale te konsultacje nie były żadną tajemnicą, wiedziało o nich wiele osób, trwały za każdym razem nie dłużej niż półtorej godziny i pomagały mi dochodzić do pionu. Warto dodać, że regulamin w żaden sposób nie określa miejsca, ani czasu spotkań z psychologiem policyjnym. Na spotkania jeździłem w czasie pełnienia dyżurów, a więc w czasie służby.

- Ale już wcześniej komendant Gajewski nakrył pana w Bydgoszczy i zwrócił panu uwagę na nadużywanie służbowego samochodu. Tak przynajmniej zeznał w sądzie.

- Tylko, że pan Gajewski nie zająknął się o prawdziwym kontekście tamtego spotkania. Dobrze zapamiętał, że spotkaliśmy się w 2007 roku przed Urzędem Wojewódzkim w Bydgoszczy. Zostałem tam zaproszony przez wojewodę, aby omówić środki prewencji na okoliczność fałszywych alarmów bombowych. Do sytuacji takiej doszło w Galerii Copernicus w Toruniu i dlatego do mnie się zwrócono. Komendant Gajewski rzeczywiście podszedł do mnie wówczas z pretensjami, ale nie wspomniał słowem o samochodzie służbowym. Był wściekły, że wojewoda poprosił na spotkanie mnie, a nie jego. "Od wojewody jestem ja, a nie pan!" - ostrzegł. Wyjaśniłem, że wypełniam tylko swoje obowiązki, bo przecież wśród obowiązków mam współpracę z organami władzy państwowej i samorządu województwa. I to przecież właśnie Gajewski mi taki zakres obowiązków wyznaczył. Od tamtego czasu zabronił mi jakichkolwiek kontaktów z Urzędem Wojewódzkim i Marszałkowskim. Dochodziło do paranoicznych sytuacji - marszałek wysyłał mi zaproszenia, a ja nie pojawiałem się na spotkaniach, bo miałem zakaz. Raz tylko pozwolił mi iść na spotkanie dotyczące łysomickiej strefy ekonomicznej. Zakneblowali mi usta, zakazując kontaktów z prasą,a później doszło do tego poniżanie na oczach policjantów.

- ???
- Któregoś dnia pojechałem na miejsce wypadku przy Realu na Grudziądzkiej. Do oficera dyżurnego zadzwonił dyżurny z Bydgoszczy z pytaniem czy jestem na miejscu i przekazał polecenie od przełożonych, abym natychmiast stawił się we własnym gabinecie i w ten sposób udowodnił swoją obecność. Bo kiedy dzwoniłem z gabinetu w Bydgoszczy zapałała się odpowiednia kontrolka. Takich upokorzeń było więcej. Szukali tak długo i skrupulatnie i co znaleźli? Nic.

- Znaleźli na tyle dużo, aby zapadł wyrok skazujący.
- Zarzucono mi sprzeniewierzenie 1300 złotych za dojazdy i 90 złotych za kwiaty dla psychologa. Za kwiaty dla psychologa zapłaciłem z własnej kieszeni. Zresztą wielokrotnie zdarzało mi się kupować za własne pieniądze kwiaty wręczane podczas oficjalnych spotkań.

- Faktury potwierdzają co innego. Rozpisał pan te wiązanki na osoby, które nigdy ich nie dostały.
- Ależ pod tymi fakturami nie ma ani jednego mojego podpisu! Nie ja zajmowałem się rozpisywaniem tych faktur. Zostało to zrobione dwa dni po fakcie. Prawdopodobnie osoba, do obowiązków której to należało, sugerowała się harmonogramem spotkań. Na chłopski rozum: czy zdając sobie sprawę z tego, jaka jest moja sytuacja, poprosiłbym innego policjanta, żeby w moim imieniu wręczył bukiet kwiatów (pozyskany ponoć w ramach malwersacji) w Komendzie Wojewódzkiej, pod okiem przełożonego? Ćwierć wieku przepracowałem w policji bez zarzutu prywaty i nagle połakomiłem się na kilkadziesiąt złotych?

- W sprawie autostopowiczki, z której zrobił pan sekretarkę, a później chciał ją zwolnić, zeznania świadków świadczą przeciwko panu. Że najpierw pan tę kobietę zatrudnił, a później naciskał na jej zwolnienie.
- Sprecyzujmy - chodzi o zeznania osób, które cały czas pozostają w służbowej zależności od komendanta, a ze mną były w stanie konfliktu. Kluczowe zeznania w tej sprawie pochodziły od oficera, któremu rok wcześniej wstrzymałem awans za nielojalność. Pani zeznająca w tej sprawie miała do mnie ciężkie pretensje, że nie dostała podwyżki, chociaż warunkiem podwyżki było wykształcenie wyższe, którego nie miała.

- Z obrazu, który wyłonił się na sali sądowej wynika, że padł pan ofiarą własnej słabości do kobiet.
- I to jest największa perfidia. Zarzucono mi błahostki, które w każdym innym wypadku byłyby wyjaśniane w trybie wewnętrznego postępowania. Tymczasem kwiaty od Brodzińskiego trafiły do prokuratury. W rzeczywistości nie o kwiaty chodziło, ale o stworzenie atmosfery domysłów, które im towarzyszyły. Autostopowiczkę, którą podwiozłem, rzeczywiście zachęcałem do pracy w policji. Był to czas, w którym prowadziliśmy szeroko zakrojona akcję naboru, nawet na komendzie wisiał banner zachęcający do pracy w policji.

- Ale to nie jest jeszcze powód, żeby z kandydatką wymieniać się esemesami.
- Powtarza pan argumentację oskarżyciela, tymczasem wysłałem jeden SMS i to ze służbowego telefonu, informując o konieczności złożenia dokumentów. Historia tej dziewczyny, ze względu na trudna sytuację w jej rodzinnym domu rzeczywiście mnie poruszyła i chciałem jej pomóc. Zatrudniliśmy ja na ¾ etatu za 850 złotych. Absurd zarzutu prokuratorskiego polegał na tym, że obciążono mnie winą za przymuszanie swojego podwładnego do zwolnienia tej dziewczyny. Tyle, że jedynym człowiekiem, który mógł ja zatrudnić lub zwolnić byłem ja sam. Presję taka miałem rzekomo wywierać w styczniu 2008 roku, ale w maju sam przedłużyłem jej umowę. Naczelnika kadr zobowiązałem jedynie do przeprowadzenia z ta panią rozmowy profilaktycznej na temat tajemnicy służbowej, bo pracowała oddziale informacji niejawnych, a poinformowano mnie o dziwnych kontaktach , jakie utrzymywała. Jedno mogę powiedzieć z cała odpowiedzialnością - może popełniałem w życiu błędy, ale nie popełniłem przestępstw, które mi się zarzuca.

- Pana była sekretarka twierdzi, że zaprosił ja pan do kina i odwiedzał na wsi.
- To już całkowite bzdury. Proszę sobie wyobrazić, że w mieście, w którym studiują dwie moje córki i jestem osobą powszechnie rozpoznawalną pojawiam się w kinie z własną sekretarką!? Cała komenda wie, że szef jest na cenzurowanym, a ja pozwalam sobie na obyczajowe harce?

- Gdy dowiedział się pan, że prokurator wniesie akt oskarżenia, uciekł pan na emeryturę.
- Miałem za sobą półtora roku występowania w roli zwierzyny łownej. Większość tego czasu spędzałem na wyjaśnianiu i tłumaczeniu, że nie jestem wielbłądem. Na każdym kroku przekonywano mnie, że mnie powinno mnie tu być. Ósmego września ubiegłego roku zostałem wezwany do komendanta w sprawie kursów do Bydgoszczy. Przed wyjazdem wezwałem kierowcę pytając czy wszystko w papierach się zgadza. Kierowca zaczął się kajać, że rozpisał inaczej niż kazałem i położył raport o zwolnienie. Ledwie skończyliśmy rozmowę, zadzwonił telefon, że kierowca ma stawić się w Komendzie Wojewódzkiej. Po powrocie z Bydgoszczy natychmiast wycofał raport i już zamilkł. Pojechałem, żeby wyjaśnić tę sprawę. Wchodzę do gabinetu, a tu już przygotowana "ceremonia pogrzebowa" - siedzi komendant, naczelnik kadr, obu panom radość tryska z twarzy. Nie chcieli wyjaśnień. Powiedziałem sobie - dość tego upokorzenia. Napisałem raport o zwolnienie. To nie była żadna ucieczka, nie groziła mi utrata uprawnień. Byłem zmęczony, przestałem sypiać w nocy. Udało im się - posadzili mnie na ławie oskarżonych. Życzę im, żeby z równą perfekcją łapali złodziei samochodów i bandytów na ulicach.

- Będziemy musieli zilustrować ten wywiad pana zdjęciem. Z czarnym paskiem na oczach?
- Nie ma potrzeby. To już dla mnie bez znaczenia. Adwokat na początku sprawy złożył wniosek o zakaz fotografowania na sali sądowej. Niepotrzebnie. Nie jestem przestępcą, nie wstydzę się swojej twarzy. Wstyd mi za firmę, którą do niedawna reprezentowałem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska