Lekcja historii w "teleekspresowym" tempie wygląda tak: 1996 r. pierwszy awans po barażach w Pruszkowie; kolejne trzy sezony w ekstraklasie, ale dwukrotnie utrzymanie się tylko dzięki powiększeniu ligi; spadek i po dwóch sezonach ponowny awans (rzut na zwycięstwo Kevina Turnera w Białymstoku w decydującym meczu w 2001 r., który miałem przyjemność oglądać z kilku metrów - niezapomniane przeżycie!); kolejne pięć sezonów już w PLK i nawet siódme miejsce w kraju (2004), ale także spadek w 2006 r.; przejście pod skrzydła Sportino i po dwóch sezonach awans znów do PLK; powołanie Spółki Akcyjnej, w pierwszym roku 10. miejsce, teraz spadek. W sumie od 14 lat balans pomiędzy ekstraklasą a jej zapleczem.
Więcej dowodów nie potrzeba, że Inowrocław chce koszykówki. Mimo, że to nie miejsce, ani czas gdy sponsorzy pchają się drzwiami i oknami. A jednak ciągle walczy i to jest godne podziwu. Teraz nie ma sensu płakać nad spadkiem i wymądrzać się, dlaczego do niego doszło. Tak czasami jest: nie zagra kilka elementów, pechowo przegrywa się kilka spotkań, zaczynają się nerwy i kula śnieżna się toczy. Ciężko ją potem zatrzymać. Można tylko gdybać, co by było, gdyby na miejsce Mariusza Karola od razu przyszedł Aleksander Krutikow, a nie Andrzej Kowalczyk.Albo, gdyby na stanowisku pozostał Karol, który robi teraz furorę w Koszalinie._Ale to już nie ma znaczenia.
PLK powinna zaoferować Sportino specjalną "dziką kartę", a spółka zrobić wszystko, aby z niej skorzystać. Mądrzejsza o wiele doświadczeń. Krutikow zbierze zespół młodych wilków, żądnych zwycięstw i znów w przytulnej hali na Rąbinie zaczną się wielkie emocje.
Marzenie? Nie. Po prostu do zobaczenia za pół roku. W ekstraklasie.