Minął rok od trzęsienia ziemi na Haiti. Od listopada mieszkańcom wyspy, na której szerzy się cholera, pomagają absolwenci bydgoskiego Collegium Medicum UMK. Wyjechali dzięki Fundacji Polska-Haiti.
Troje młodych lekarzy, którzy uczyli się w Bydgoszczy, wyleciało na Haiti
- Zaraz po trzęsieniu ziemi były zapewnienia o pomocy. Czy mieszkańcy czują się zwiedzeni obietnicami?
- Ani dolina Aritbonite ani Deschapelles, gdzie pracujemy, nie zostały poszkodowane przez trzęsienie ziemi. Głównym efektem ubiegłorocznej katastrofy jest wzrost liczby mieszkańców tego regionu. Całe rodziny wyjeżdżały z okolic zniszczonego Port-au-Prince na północ i szukały nowego miejsca do życia. Tutejsi mieszkańcy nie spodziewali się zatem jakiejś specjalnej pomocy.
- Wasz szpital znajduje się w centrum epidemii cholery. Jak radzicie sobie z tym, że ludzie na Haiti wierzą, że choroba to efekt wudu? Czy trudniej leczyć takich pacjentów?
- Pacjenci z różnych powodów wstydzą się swoich dolegliwości. To może być efekt ich wiary, ale równie dobrze obawa przed wykluczeniem ze społeczności lub zwykły strach przed chorobą. Niestety, wskutek tego wstydu wielu chorych na cholerę długo zwleka z decyzją o przyjściu do szpitala. Często docierają do nas, kiedy już są bardzo osłabieni i odwodnieni. W szpitalu jednak karnie stosują się do zaleconego leczenia, które jest zresztą dość proste: zwykle wystarczy nawadnianie doustne lub dożylne. Antybiotyki stosujemy tylko w najtrudniejszych przypadkach.
- Z czym Haitańczycy kojarzą nasz kraj?
- Szpital Alberta Schweitzera, w którym pracujemy, jest prowadzony przez Amerykanów i dla mieszkańców Deschapelles Stany Zjednoczone to jedyny zagraniczny kraj, który znają. Kiedy mówimy, że jesteśmy z Polski czasem pytają, czy to gdzieś pod Nowym Jorkiem. Ale wiemy, że wielu Haitańczyków słyszało o wspólnej historii Polski i Haiti. Ta wiedza jest szczególnie zakorzeniona w wioskach, w których mieszkają potomkowie polskich legionistów - Casales i Fond des Blancs.
- Wyjeżdżając mieliście za sobą 6 lat nauki. Czego nauczyliście się przez ostatnie półtora miesiąca?
- Tutaj dopiero zobaczyliśmy co to znaczy pracować w naprawdę trudnych warunkach, bez dostępu do wielu leków. Część zabiegów trzeba wykonywać bez znieczulenia, bo w szpitalu pracuje tylko jeden anestezjolog, który przecież nie może być dostępny 24 godziny na dobę 7 dni w tygodniu. Pod koniec grudnia, kiedy większość zagranicznych lekarzy wyjeżdżała na urlopy do domów, zostaliśmy poproszeni o samodzielne poprowadzenie oddziału cholerycznego. W Polsce, po kilku tygodniach pracy, nikt nie powierzyłby nam takiego zadania.
Czytaj e-wydanie »