Kto wymyślił to żeglowanie zimowe, albo latanie, jak powiadają deskarze zimowi? Witold Nerling z Warszawy i Ryszard Przybytek z Dobrzynia nad Wisłą, którzy na windsurfingu zjedli zęby, uśmiechają się tajemniczo.
- No kto? Ruski!
Tam przecież zima trwa dziewięć miesięcy i jakoś trzeba było się przenosić z miejsca na miejsce, za cara... - Na pewno nie Australijczycy ani tubylcy z Hawajów - Witold Nerling zaczyna bardzo poważnie. - Może Skandynawowie?
- Po prostu, majsterkowicze - rzecz sprowadza do parteru Ryszard Przybytek, z zawodu stolarz i komandor klubu żeglarskiego w Dobrzyniu nad Wisłą.
- Windsurfing, także w lodowej odmianie i z nim związane przeżycia kojarzę ze Zbyszkiem Malickim - Nerling przestępuje z nogi na nogę na ośnieżonym lodzie zalewu pod Włocławkiem w Dobiegniewie. - To on w latach siedemdziesiątych zmusił mnie do ścigania się na desce, to on w 1981 roku przywiózł z Poznania, od Zdzicha Irgi, ślizg lodowy do skopiowania. 12 grudnia 1981 roku w YKP Warszawa odbyło się zebranie założycielskie Komisji Żeglarstwa Deskowego, pierwszej ogólnopolskiej organizacji zajmującej się windsurfingiem.
Efektem
tych naszych debat było wprowadzenie nazajutrz stanu wojennego... - ciągnie opowieść Witold Nerling.
Warszawa była zamkniętym miastem, rogatki tuż za Nieporętem, przed Zalewem Zegrzyńskim, zablokowane przez czołgi, skoty, ludzi w policyjnych kaskach. To go jeszcze bardziej zmobilizowało do pracy nad iceboardami. Wraz z Andrzejem Ujczakiem, Pawłem Żukowskim, Michałem Godlewskim zrobili ślizgi z tego, czym każdy dysponował: deski, sklejka, stare łyżwy. On swój podest zbudował z rurek stalowych i ścianki działowej robura (tu mała dygresja dla młodzieży - kiedyś był taki samochód, produkowany w Niemieckiej Republice Demokratycznej). Spawany, wykonany bardzo solidnie i ciężki, jeździ do dziś, to już ponad 20 lat.
- Nasze ściganie ograniczało się do Zalewu Zegrzyńskiego i utarczek z ZOMO. Gdy w 1985 roku rozpocząłem pracę trenerską w YKP Warszawa windsurfing lodowy włączyłem w program szkolenia ogólnego. Podobnie w Mrągowie uczynił to Andrzej
Piasecki.
W ten sposób na pewno
dwóch ludzi w Polsce
profesjonalnie zajęło się tym sportem. Później dołączył do nich Ryszard Przybytek. Przez synów. Bartek, Michał i Łukasz - deskarze, żeglarze - w okresie zimowym traktują icesurfing jako zajęcie uzupełniające przed letnim sezonem. Ale są tak zaciekli, że nie odpuszczają. Adrenalina skacze, gdy tylko zobaczą rywali obok.
I tak pewnie by się wszyscy ścigali na zamarzniętych jeziorach Mazur i Zalewie Zegrzyńskim, gdyby nie mistrzostwa świata zorganizowane w Polsce w 1993 roku, w Charzykowach. Szwedzi, Finowie, Rosjanie, Ukraińcy, Estończycy, Kanadyjczyk, Amerykanin (zabawny gość, teoretyk) oraz Polacy. Tydzień wzajemnego podglądania, nie tyle umiejętności, co sprzętu. Zdziwienie i uśmiech politowania na twarzy obcokrajowców.
Michał Przybytek z Dobrzynia nad Wisłą, wylatuje w lutym do Kanady, sprawdzić rywali
Z tymi gratami
- spoglądali na inwentarz Polaków - w krzaki. Na lodzie okazało się, co warta jest myśl rodzimego majsterkowicza. Mistrz świata z Finlandii nie mieścił się w pierwszej dziesiątce, Amerykanin wolał siedzieć w hotelu, tylko Rosjanie i Ukraińcy starali się zagrozić najlepszym. A karty rozdawali Polacy śmigając ponad 100 km na godzinę. Czternastoletni Paweł Gardasiewicz wygrał całe zawody, za nim byli seniorzy - Andrzej Piasecki, Grzegorz Staszewski, Norbert Rymuszka, dopiero piąty Rosjanin Aleksiej Nozdrin na ślizgu zbudowanym z jednej narty, pod nią dwie łyżwy, w rękach żagiel z masztem i bomem.
Jezioro w Charzykowach gładkie, tafla jak lustro. Odbijały się w niej żagle, jak motyle. Tak było wiele lat temu. Lustro musi być jednak stosunkowo grube, dające pewność, przynajmniej dwadzieścia centymetrów. Zdarzają się bowiem wypadki. Cztery lata temu, na zamrożony Jeziorak wyszedł młody lekarz z Iławy. Za dwa dni Boże Narodzenie, sprzyjający wiatr, pomyślał, że spróbuje. Załamał się lód, surfer wpadł do wody. Szok termiczny, znikąd pomocy.
Szwedzi wpadli na pomysł,
aby do kurtki deskarza przytroczyć coś w rodzaju śrubokrętów. Lód się łamie, deskarz łapie za nie, wbija w lód i przynajmniej ma szansę dźwignąć się, zawołać o pomoc, jeśli opanuje nerwy. W Skandynawii wielu tak się uratowało.
Dobiegniewo, naprzeciw Dobrzynia nad Wisłą. Ryszard Przybytek zakłada futrzaną czapę i idzie do domu, na obiad. Trzy kilometry przez zmrożony zalew włocławski. Gruba powłoka śniegu, minus 25 stopni i całkowity brak wiatru powodują, że można zwijać żagle, chować ślizgi i wypisać dyplomy. Amatorzy zawodów na twardej wodzie, jak mówią o regatach zimowych windsurfingowcy, są zawiedzeni. Nie pierwszy raz, choć nie z tego powodu.
Kiedyś, w Estonii, odbyła się tylko uroczystość otwarcia mistrzostw świata w icesurfingu. Na drugi dzień spadł śnieg i tak już padał. Całą zimę. Z kolei w Giżycku, parę lat temu, lód na jeziorze był wspaniały wieczorem. W nocy przyszła odwilż. Amatorzy ślizgów na twardej wodzie pojechali do domu.
W lutym, za parę dni, do Kanady na mistrzostwa świata wylatują Michał Przybytek i Wiesław Gajewski z Dobrzynia nad Wisłą. - Żeby tylko nie opowiadali o pogodzie - Ryszard Przybytek drapie się po futrzanej czapie.