https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Na wodzie i na lodzie

Maria Eichler
Czesław Gierszewski ze swoją książką.
Czesław Gierszewski ze swoją książką. Maria Eichler
CZESŁAW GIERSZEWSKI urodził się w kolebce polskiego żeglarstwa, w Charzykowach. Przygodę z żaglami zaczynał od wylewania wody z kajaków seniorom. Przeszedł wszystkie szczeble kariery. Pływał, szkolił młodych, sędziował, wreszcie zaczął spisywać wspomnienia.

     Urodzony gawędziarz, o żeglowaniu potrafi snuć opowieść godzinami. Pamięta Charzykowy w czasach, gdy było tu kilka domów i urzędowali tylko rybacy. Z wodą był oswojony od dziecka, zaczynał oczywiście od pływania wpław. Potem podchodził do starszych, by pozwolili pobujać się choćby na łódce albo wylać wodę z kajaka. Pamięta, jak kiedyś z Pawłem Lemańczykiem popłynął na Wyspę Miłości, a że wypad przeciągnął się aż do zachodu słońca, więc krótkie porcięta i lekka koszulka nie ochroniły go przed zimnem. Skostniały wrócił do domu, a tam mama powitała go burą. Dopiero lanie rozgrzało go tak, że zrobiło mu się cieplej.
     Drugi po Weilandzie
     
Do dziś ma żal do środowiska, że pamiętają tylko o Weilandzie, inicjatorze żeglarstwa w Polsce, czyli w Charzykowach, zapominają zaś, że jego ojciec, Jan Gierszewski był zaraz po nim. Urządził przystań w Charzykowach, zachęcał do plażowania i kąpieli, pływania na łódkach, był jednym z twórców Stowarzyszenia Przyjaciół Żeglarstwa. - Oni tylko Weiland i Weiland - mówi z przekąsem. - Nikt Ottonowi Weilandowi zasług nie odbiera, ale przy nim byli też mój ojciec, Kroplewski, Kazimierski i wielu, wielu innych.
     Tata pływał, prowadził oberżę i zapoczątkował wczasy letniskowe w Charzykowach. Z Weilandem też się kłócił i wiele razy miał na pieńku. Ale obaj wnieśli swój wkład w rozwój sportów wodnych.
     Kochał Charzykowy i Polskę, w czasie wojny musiał się ukrywać, po niej wrócił na zrujnowane gospodarstwo i zaczął wszystko od nowa.
     Kariera z żaglem
     
Z jeziora udało się wydobyć zatopione jachty. Doprowadzić je do takiego stanu, że dało się na nich pływać. Czesław żeglował na dziko, bez uprawnień, na żaglach z pałatek wojskowych. W końcu opanował pływanie do perfekcji, ale teoretyk był z niego słaby. Kadra orzekła, że nie bardzo zna budowę jachtu, więc dopiero w 1949 r. dochrapał się stopnia żeglarza, potem sternika, a w 1951 r. był już instruktorem żeglarskim, szkolił młodych w klubie.
     - Nie doceniałem tak do końca mocy żywiołu - wspomina. - Aż raz gdy byłem na środku jeziora, fala była na wysokość metra, no i nawet zwrotu nie mogłem zrobić. W końcu jakoś to się udało, ale ledwo ledwo dotarłem do brzegu w prawie zalanej łódce. Pieszo doszedłem do domu, myśląc o tym, jak wielkie było to ryzyko. I że nie należy się lekkomyślnie rzucać na wodę, bo ona bywa zdradliwa.
     Potem były niezliczone regaty w całej Polsce, ślizgi na bojerach, szkoleniowe kursy, obozy żeglarskie, sędziowanie, nawet regat międzynarodowych w Zatoce Gdańskiej.
     Jego brat, Łucek był mistrzem Polski w bojerach, on kibicował mu i trzymał za niego kciuki.
     Skarby w jeziorze
     
Przygód nie brakowało. Najbarwniejsza opowieść dotyczy poszukiwania skarbów w Jeziorze Charzykowskim. Podobno duża skrzynia leży jeszcze na dnie, pełna złota i biżuterii, bo wyprawa pod wodzą Pawła Lemańczyka nie powiodła się, w ostatnim momencie, już, już wyciągnięty skarb spadł na dno jeziora. Trzeba posłuchać, jak Czesław Gierszewski snuje tę opowieść, której pointa jest jednak taka, iż wszystko to jest tylko żeglarską anegdotą.
     Albo inna, o ruszających się głazach na brzegu. Niespotykane zjawisko, więc trzeba podpłynąć bliżej. Emocji nie brak, bo kto kiedy widział coś takiego? Tymczasem nie ma w tym żadnej metafizyki, to nie głazy, a para zakochanych...
     Książka życia
     
Na osiemdziesięciolecie żeglarstwa Czesław Gierszewski wydał poprawioną wersję wspomnień o żeglarstwie charzykowskim i chojnickim, obejmującą okres od 1912 roku do czasów mu współczesnych. Mówi, że smykałkę do gromadzenia papierów, zdjęć, dokumentów miał już od dziecka, lubił też rozmawiać z tymi, którzy ukochali ten sport. - W książce jest cała historia - mówi. - Pewne rzeczy też w niej prostuję i wyjaśniam, bo tak po prostu trzeba. Mam to wszystko w małym palcu i cieszę się, że mogę się tą wiedzą podzielić z innymi.
     Z dumą obserwuje, jak żeglarstwo się rozwija. - O, teraz to jest jak słońce do księżyca w porównaniu z czasami sprzed wojny - mówi. - Więcej sukcesów, lepszy sprzęt, inne możliwości.
     Ale ma też świadomość, że wielu zdolnych ludzi nie stać na uprawianie takiego drogiego sportu. Dobrze, że są kluby, które mogą im zapewnić rozwój.
     Ma marzenie osobiste, by jego rodzina czynnie włączyła się do turystycznych regat, a obydwu charzykowskim klubom życzy wszystkiego najlepszego, na wodzie i na lodzie.**

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska