Orzeczenie sądu było krótkie: nastoletni Bartek dopuścił się gróźb, dostał więc oficjalne upomnienie. I na tym mogłoby się skończyć, ale sprawa jest bardziej skomplikowana, a rodzice chłopaka już zapowiadają odwołanie.
Przeczytaj także:Fatalne polowanie pod Tucholą. Duńczyk nie upolował dzika, tylko... kolegę
Chodzi o sytuację z sierpnia 2011 roku. Wtedy w lesie w podtoruńskim Skłudzewie spotkały się przypadkowo cztery osoby: Włodzimierz W., znany toruński adwokat, były sędzia i były pracownik prokuratury, który wybrał się na wycieczkę rowerową ze swoją narzeczoną oraz dwaj nastolatkowie: Bartek i jego brat, którzy tę samą trasę przemierzali samochodem.
Bracia wyzwali rowerzystów, doszło do ostrej wymiany zdań. Nastolatkowie zatrzymali samochód i podeszli do jadącej na rowerach pary. Twierdzą, że chcieli tylko wyjaśnić sprawę, ale adwokat poczuł się zagrożony - wydawało mu się, że chłopak trzyma w ręku nóż. W rzeczywistości był to telefon komórkowy. Prawnik w obronie własnej strzelił do Bartka (miał pozwolenie na broń) - miał to być strzał ostrzegawczy. Trafił w nogę. Prokuratura wszczęła postępowanie, ale umorzyła sprawę uznając, że nie doszło do poważnego narażenia życia lub zdrowia chłopaka.
Przed sądem zamiast adwokata stanął jednak nastolatek - i odpowiedział za groźby. Tu sprawa nie została umorzona, a postępowanie skończyło się upomnieniem.
- Nie mam już zaufania do wymiaru sprawiedliwości - mówiła po wyjściu z sali rozpraw matka Bartka. - Mam za to ogromne poczucie krzywdy, bo moim zdaniem skazana została ofiara, podczas gdy strzelający nie został nawet oskarżony.
Czytaj e-wydanie »