- Przyjechał pan do Brodnicy z Joergenem Perssonem, znakomitym tenisistą, promować swoją dyscyplinę sportu, przede wszystkim wśród młodzieży.
- Myślę, że idea takich spotkań zrodziła się z faktu, że kiedyś tenis stołowy miał "swoje pięć minut" w mediach, a w pewnym momencie zabrakło pomysłu na dalsze propagowanie tej dyscypliny sportu, jak to nazywam, w terenie. Już podczas ostatnich międzynarodowych mistrzostw Polski, organizowanych w Warszawie, można było zobaczyć puste trybuny. To boli. Myślę zatem, że pokazowe gry, w pełni profesjonalne, w połączeniu z elementami zabawowymi, przyciągną miłośników tenisa stołowego, dzisiaj trochę uśpionych, na sale pingpongowe. O to nam głównie chodzi.
- Gry pokazowe nie mają tego elementu dramaturgii co turnieje mistrzowskie, a jednak ogląda je masa ludzi.
- Prekursorem takiego sposobu promocji sportu jest Jacques Secretin. Przed dwoma laty grałem z nim w Polsce. To wielka frajda. On potrafi zrobić wspaniałe widowisko. Jacques, wraz ze swoim partnerem, objechali cały świat. Jemu, tak myślę, zawdzięczamy promocję tenisa stołowego w każdym zakątku świata.
- W Brodnicy graliście na stole, wchodziliście z Perssonem na stół, wreszcie graliście na nim leżąc. A Francuz, jak pamiętam, miał miniaturowy stół tenisowy, na którym granie było prawdziwą sztuką. Wraz z parterem siedzieli na podłodze odbijają piłeczkę. Tego w Brodnicy nie było.
- Trudno. Musimy się szanować. Miniaturowy stół to pomysł Jacquesa Sacretina. Byłoby nie fair gdybym coś takiego wprowadził do swojej zabawy. To tak, jak kradzież praw autorskich. Obowiązują nas pewne reguły, także jeżeli dotyczą zabawy. Z piractwem trzeba kończyć.
- Jak panu się gra z Joergenem Perssonem?
- W przeszłości stawał mi na drodze do mistrzowskich tytułów, medali mistrzostwa świata i Europy. Wygrywałem z nim, ale on też dobrze radził sobie ze mną. Co więcej, miał receptę na Chińczyków, osobiście też ich się nie bałem. Joergen gra często mecze pokazowe z Janem Ove Waldnerem, ja grywałem z różnymi partnerami, ostatnio znów się spotykamy. Joergen doskonale nadaje się do tego typu rzeczy. Zawsze potrafi znaleźć się w sytuacjach nie do końca opracowanych, musi istnieć element improwizacji.
- Przez długie lata był pan czołowym zawodnikiem tenisowej bundesligi, potem trenerem w TTT Grenzau. Co dziś pan porabia?
- Jestem odpowiedzialny za tenis stołowy w Nadrenii-Palatynacie, landzie znanym z wielkich plantacji winogron, z ramienia federacji sportu tego landu. Wyczynowo nie gram. Czasy dinozaurów się skończyły, kiedy Spielber nakręcił "Park Jurajski" ale gram dla przyjemności, dość regularnie. Trenuję na pewno mniej niż kiedyś, ale krótkie spodenki towarzyszą mi w wielu podróżach.
- Czy pańscy synowie pójdą w ślady sławnego ojca?
- Starszy Tomek, ma osiemnaście lat i gra w drugiej lidze, w Grenzau. Tata odszedł, przyszedł jego syn. Osiągnął już jakiś ciekawy poziom sportowy. Poukładany chłopak. Dla młodszego, Maćka, niezwykle żywotnego, ping-pong to jeszcze tylko zabawa.
Nie bał się Chińczyków
Rozmawiał Bogumił Drogorób

- Wielkie brawa dla moich przeciwników, tych najmłodszych i nieco wcześniej urodzonych, szczególnie dla Luizy Gołębiewskiej, koleżanki z gdańskiego AWF.
Rozmowa z Andrzejem Grubbą, legendą polskiego tenisa stołowego.