Agnieszka Krukowska z Bydgoszczy jest studentką. Utrzymują ją rodzice.
Zdziwiła się bardzo, że zagraniczny bank zaoferował jej (osobie bez dochodów) tak wysoką pożyczkę.
- Pieniądze miałabym dostać maksymalnie na pięć lat. Oprocentowanie to zaledwie 2 proc. w skali roku. To co najmniej dwa, trzy razy mniej niż w każdym innym banku - opowiada nasza Czytelniczka.
Oświadczenie o kondycji
By otrzymać kredyt, należy drogą elektroniczną przesłać "oświadczenie o swojej kondycji finansowej". Następnie, po informacji o przyznaniu kredytu, trzeba wpłacić 500 euro za konto kredytowe. Wkrótce bank upomni się o kolejne 500 euro za uruchomienie tego konta i udostępnienie kodu PIN.
- Tysiąc euro opłaty za pożyczkę, która wynosi kilkadziesiąt tysięcy euro, to niezbyt wygórowana stawka - stwierdza Agnieszka Krukowska. - Ale czy warto skusić się na taką okazję? Czy to nie jest podejrzane?
Małgorzata Cieloch, rzecznik Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów w Warszawie, mówi wprost: - Takie maile to oszustwo. Natychmiast je wykasujmy ze skrzynki. Nikt za darmo, albo za niewielką opłatą, nie rozdaje nam ogromnych pieniędzy. Nie dajmy się nabrać naciągaczom, którzy na nas czyhają w sieci.
Zachowajmy zdrowy rozsądek
A jeśli już daliśmy się nabrać i przelaliśmy pieniądze na konto oszustów?
Wówczas złóżmy doniesienie o popełnieniu przestępstwa na policję lub do prokuratury. Niestety, z reguły takie firmy mają swoje siedziby poza granicami naszego kraju, więc trudno jest je ścigać.
Nie podawajmy danych
Oszuści próbują też w sieci wyłudzić nasze dane, by potem je przetwarzać lub sprzedawać innym firmom.
Dlatego też nie dajmy się nabrać m.in. na maila od doktora Kevina z Anglii, który chce się podzielić spadkiem po jego zmarłym kliencie.
W mailu pisze tak: "Pracuję dla Natwest Bank Corporation w Londynie. W moim departamencie, jako asystent (Greater London Regional Office) odkryłem opuszczoną sumę 12,5 milionów dolarów USA na koncie należącym do pana Thompsona Morrisona, który stracił życie w katastrofie samolotu Alaska Airlines Flight 261 w 2000 roku (...) Dr Kevin chętnie podzieli się tymi pieniędzmi - 60 proc. dla niego i 40 proc. dla nas. Twierdzi, że aby załatwić sprawę w sądzie, musi mieć nasze dane: imię i nazwisko, numer telefonu, adres kontaktowy, wiek, zawód. I oczywiście prosi nas o przesłanie ich pod wskazany adres mailowy.
Nie róbmy tego!