Zobacz wideo: Potężne uderzenie CBŚP w sieć klubów go-go oszukujących klientów

Informacja o śmierci Henryka L. "Lewatywy" krążyła po Bydgoszczy od kilku dni. Miał umrzeć z powodu przewlekłej choroby. Informacja dotarła do prawników wcześniej reprezentujących oskarżonych (a w 2019 roku uniewinnionych) w sprawie głośnego zabójstwa Piotra Karpowicza, dyrektora pionu Oceny Ryzyka i Likwidacji Szkód w PZU w 1999 roku. Nikt jednak oficjalnie nie potwierdzał tej nowiny.
Wiadomość zweryfikowaliśmy w kilku źródłach, w tym u funkcjonariusza organów ścigania, który przed przed laty brał udział w zatrzymaniu Henryka L.
To Cię może też zainteresować
Od 18 lat, kiedy do Sądu Okręgowego w Bydgoszczy akt oskarżenia w tej sprawie skierowała Prokuratura Apelacyjna w Lublinie, "Lewatywa" był kojarzony właśnie z zabójstwem dyrektora z bydgoskiej ubezpieczalni. Na ławie oskarżonych zasiadł wtedy, m.in. obok Tomasza G., niegdyś właściciela autoryzowanej stacji obsługi Mercedesa w Brzozie pod Bydgoszczą. Razem z nim oskarżeni zostali ludzie "Lewatywy": Adam S. „Smoła”, Tomasz Z. i Krzysztof B.
W oskarżeniu pomogli świadkowie anonimowi, a później zeznania obciążające grupę „Lewatywy” i Gąsiorka złożył też świadek koronny Dariusz S., „Szramka" (który zmarł w 2021 roku).
Karpowicz miał w opinii prokuratury udaremnić gigantyczne oszustwo, do którego spółkę mieli wcześniej zawiązać Tomasz G. i „Lewatywa”. Według zeznań koronnego Dariusza S. „Szramki” wynajęci przez „reżyserów” tego przekrętu Litwini mieli próbować wymusić na dyrektorze Karpowiczu wypłatę odszkodowania.
Czekał go czwarty proces
W 2009 roku Henryk L. (wcześniej skazany za kierowanie grupą przestępczą) został uniewinniony w sprawie zabójstwa Karpowicza, ale po złożeniu apelacji przez prokuraturę, kolejnym wyrokiem w 2014 roku skazano go na karę 25 lat więzienia. Kolejny werdykt zapadł w 2019 roku i ponownie "Lewatywa" został uniewinniony. W tym roku w odpowiedzi na kolejna apelacje prokuratury Sąd Apelacyjny w Gdańsku uchylił wyrok wskazując na błędy w procedowaniu bydgoskiego sądu. Proces miał zostać kolejny raz przeprowadzony.
- To był prosty chłopak z biednego domu - mówi Gazecie Pomorskiej jeden ze znajomych Henryka L. (dawniej nosił nazwisko na M.). - Wychowywał się na Szwederowie. Swego czasu faktycznie miał w Bydgoszczy pozycję, powiedzmy bossa, ale po latach chyba trochę przeceniano jego wpływ na bydgoskie "sprawy". Na pewno, szczególnie w latach młodości miał pewien urok, którym potrafił oddziaływać na ludzi. W przeciwieństwie do jego towarzyszy, ludzi, którymi się otaczał. Faktycznie trząsł lokalnymi biznesami, miał na koncie organizowanie napadów, wymuszanie haraczy - to w latach 90. i nieco później. Potem przyszła kolej na oszustwa, wyłudzenia VAT-u i machinacje z leasingami.
Przed laty "Lewatywa" przeżył zamach zorganizowany przez jego konkurencję z miasta. Zamachowiec strzelał do niego w dzień ślubu z jego pierwszą żoną, Violettą. Z kolei w 1999 roku eksplodował ładunek wybuchowy umieszczony w mercedesie innego bydgoskiego bossa, Waldemara W. "Księcia" . W wyniku wybuchu gangster stracił obie nogi. Głośnym echem wtedy odbiło się, kiedy "Lewatywa" wysłał mu do szpitala karton z butami.
W Toruniu wciąż trwa sprawa dotycząca wielomilionowych wyłudzeń VAT-owskich, w których oprócz "Lewatywy" oskarżonych było ponad 30 osób. Zwróciliśmy się do toruńskiego sądu okręgowego z pytaniem dotyczącym śmierci Henryka L. Dzisiaj otrzymaliśmy informację, że sąd do tej pory nie został poinformowany o śmierci oskarżonego.