- Wczoraj zastanawialiście się nad wznowieniem rolniczego strajku. Co takiego się stało?
- W czwartek wojewoda Ewa Mes i pracownicy Kujawsko-Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego podali do publicznej wiadomości, że szkody w uprawach ozimych wynoszą od dwudziestu do osiemdziesięciu procent. To są bzdury! Bo naszym zdaniem rolnicy stracili około dziewięćdziesięciu procent ozimin.
- Dlaczego wasza ocena tak bardzo odbiega od szacunków urzędników?
- Takim osobom jak Andrzej Baranowski, który jest dyrektorem generalnym urzędu wojewódzkiego wydaje się, że znają sytuację lepiej niż rolnicy. Dlatego proponuję, by pojechał w teren, zobaczyć jak wyglądają pola. Takiej klęski, jaka przydarzyła się ostatniej zimy, nie pamiętają najstarsi gospodarze.
- No to skąd mogło wziąć się dwadzieścia procent?
- Z tego, że nie wszyscy zgłaszają straty.
- Dlaczego? Nie chcą skorzystać z pomocy?
- Chcą, ale wielu rolników się na nią nie załapie, bo już korzystali z de minimis (pomoc o niewielkim znaczeniu - przyp.red.) i wyczerpali tę pulę. Z kolei są i tacy gospodarze, którzy wolą siedzieć cicho, bo poprzesiewali uprawy swoim ziarnem albo takim od sąsiada i boją się, że zostaną ukarani za brak opłat hodowlanych. Nie można jednak powiedzieć, że im zboża nie wymarzły!
- Jaki zatem z tego wniosek?
- Że trzeba jeszcze raz przeanalizować ustalenia jakie zapadły 30 marca w Warszawie, podczas spotkania z Markiem Sawickim, ministrem rolnictwa. Bo gospodarze potrzebują pomocy już teraz, a nie za kilka miesięcy.
- I co dalej?
- Chcemy się spotkać z ministrem i wrócić do tego, co ustaliliśmy wcześniej. Bo na razie nie wywiązuje się ze zobowiązań. Dajemy mu czternaście dni.
- A jeśli nie dojdzie do spotkania, to co się stanie?
- Odwiesimy pogotowie strajkowe. O formie i miejscu protestu porozmawiamy niebawem z kolegami z Zachodniopomorskiego. Może być ostro!