Projekt przewiduje, że w niedziele i święta mogłyby handlować cukiernie i piekarnie, sklepy i kioski z prasą i biletami oraz pamiątkami, kwiaciarnie, sklepy działające w szpitalach, hotelach, na dworcach i lotniskach, stacjach benzynowych, a także niewielkie sklepy, w których za ladą stanąłby sam właściciel. Handel w niedzielę byłby dozwolony w pewnym zakresie także w miejscowościach uzdrowiskowych.
Marszałek Sejmu zarejestrował Komitet Inicjatywy Ustawodawczej Ustawy o ograniczeniu handlu w niedziele, przyjął też projekt ustawy i jego uzasadnienie. By trafił on pod obrady Sejmu, komitet musi do września zebrać 100 tys. podpisów poparcia dla projektu.
Zobacz też: Zakaz handlu nie tylko w niedziele?
Przedsiębiorcy zgodnie twierdzą, że zakaz uderzy także w pracowników i dostawców. - Czas pracy sklepów będzie krótszy o 1/7, a to oznacza spadek sprzedaży, a także mniejsze zapotrzebowanie na pracę - twierdzi Andrzej Faliński, dyrektor Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji, skupiającej głównie duże sieci handlowe. - Taki zakaz dotknie tysiące osób.
Zdaniem Falińskiego może to być nawet 70 tysięcy osób, inni szacują, że liczba odczuwających ograniczenia w handlu będzie mniejsza i nie przekroczy 20 tysięcy osób.
Jak wynika z badań społecznych, Polacy są w tej kwestii podzieleni. Zwolenników zakazu handlu w niedzielę jest 41 proc. 46 proc. Polaków sprzeciwia się temu zakazowi. 13 proc. nie ma w tej materii wyrobionego zdania.
Jednak najwięcej zwolenników zakazu handlu w niedzielę jest wśród mieszkańców największych miast. W tych liczących ponad 500 tys. mieszkańców za jego wprowadzeniem opowiada się 53 proc. osób, 42 proc. sprzeciwia się temu pomysłowi.
Najmniej zwolenników - bo tylko 34 proc. ma ograniczenie niedzielnego handlu w miastach od 20 do 99 tys. mieszkańców.
