pomorska.pl/aleksandrow
Więcej informacji z Aleksandrowa Kujawskiego znajdziesz na stronie www.pomorska.pl/aleksandrow
Do nieszawskiej gorzelni "Jantur", przyjechało wczoraj rano ok. 80 rolników, którzy czekają na zapłatę za zboże. Niektórzy od wielu miesięcy. Zanim zaczęli wylewać swoje żale, wiceprezes Krzysztof Chmielewski usiłował przekonać przedstawicielkę "Pomorskiej", by opuściła spotkanie, bo artykuły w prasie i zacytowane wypowiedzi rolników mogą tylko firmie zaszkodzić. Twierdził, że rolnicy przyjechali na negocjacje handlowe, a przy takich dziennikarza nie powinno być. Rolnicy nie pozwolili na wyjście dziennikarki.
- W marcu odstawiłem ziarno, po stu dniach miałem dostać piętnaście tysięcy osiemset złotych. Dostałem tylko końcówkę - osiemset złotych. Nie mogę się dowiedzieć, co z resztą, bo wciąż mnie się zwodzi - mówił jeden z rolników. Nie był jedynym, który miał za złe, że nikt w firmie wcześniej nie sygnalizował, że mogą być kłopoty z zapłatą, tylko zwodzi się i lekceważy wierzycieli.
Niektórzy, jak na przykład Krzysztof Pieczkowski z Włoszycy w gm. Lubanie, szukali pomocy w sądzie. - Co z tego, że mam nakaz sądowy, skoro firma na niego nie reaguje. Czekam na dwadzieścia dwa tysiące złotych za ziarno sprzedane w czerwcu - mówił. Apelował, by firma wypłaciła wszystkim choćby po 500 złotych, bo wielu ma swoje zobowiązania i nie ma z czego żyć, a poza tym rolnicy zobaczyliby jakiś gest dobrej woli ze strony firmy.
Stanisław Strużyński z Rumunek Głodowskich w powiecie lipnowskim ma do odebrania 9 tys. złotych. - W firmie nie odpowiadają na telefony, a jak już się człowiek dodzwoni, to tylko obiecują, że pieniądze będą i nie płacą - mówił na spotkaniu.
O wielokrotnych bezskutecznych próbach uzyskania jakiejkolwiek informacji na temat zapłaty mówił też Piotr Suchocki z Karnkowa. "Jantur" jest mu winien 15 tys. złotych. Rolnik przyznaje, że do tej pory firma wywiązywała się ze swych zobowiązań jak należy. - Płacono nawet przed terminem - przyznaje.
Nie tylko on uważał dotąd "Jan-tur" za firmę rzetelną. Wielu z tych, którzy przyjechali wczoraj do Nieszawy właśnie dlatego że w "Janturze" płacono lepiej niż gdzie indziej i rozliczano się w terminie, związanych jest z tą firmą od kilkunastu lat. Teraz "Jantur" jest winien rolnikom tylko z tej grupy od kilku do kilkuset tysięcy złotych. Wierzycieli jest więcej.
Wiceprezes Krzysztof Chmielewski został z problemami praktycznie sam (prezes choruje). Na spotkaniu zapewniał, że pracuje po kilkanaście godzin na dobę i
robi wszystko, by firmę ratować
Tłumaczył, skąd się wzięły problemy finansowe: za namową konsultantów zainwestowano w urządzenia do produkcji spirytusu według technologii amerykańskiej, a ta nie sprawdziła się. Wydajność zamiast wzrosnąć, spadła. Powrócono do technologii niemieckiej, ale ten powrót też wymagał inwestycji.
- Dla państwa upadek firmy byłby najgorszym scenariuszem, ale pozwami do sądu i rozgłosem w prasie możecie do tego doprowadzić. Mamy poważnych dużych odbiorców. Robimy wszystko, żeby uchronić nasze rynki i państwa pieniądze. Nie wyprowadzamy majątku firmy - zapewniał. Prosił o wyrozumiałość i cierpliwość. Ujawnił, że problem powstał, gdy bank odmówił kredytu, że
toczą się rozmowy z dwoma inwestorami strategicznymi którzy są podobno zainteresowani kupnem firmy. Jest też wariant przekazania "Janturu" w ręce grupy największych producentów zboża. Niewielu rolników wierzy w ratowanie firmy. Niektórzy mówili o cichej wyprzedaży majątku. Powoływali się na informacje od pracowników "Janturu".
Wiceprezes przyznał, że z jednym dostawcą rozliczono się starym samochodem. Podobno nie był firmie potrzebny. Gospodarze nie ukrywali, że słyszeli o wielomilionowym zadłużeniu Janturu.
Po prawie dwóch godzinach pełnej emocji wymianie zdań ustalono termin następnego spotkania: 1 lutego. Wtedy zarząd ma przedstawić rolnikom przyszłość firmy i co dalej z ich pieniędzmi.