Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niezbadane wyroki

Jacek Deptuła [email protected]
Wiele wskazuje na to, że sprawę o sygnaturze IC 77/04 chełmińska Temida postawiła na głowie.
Wiele wskazuje na to, że sprawę o sygnaturze IC 77/04 chełmińska Temida postawiła na głowie. Rys. Monika Wieczorkowska
Normalny człowiek dziwi się, kiedy dwa plus dwa nie będzie się równało cztery. Ale jeśli tak rachuje sąd, człowiek całkiem traci zaufanie. Do państwa.

Czas Chełmna, 2006 r.

Czas Chełmna, 2006 r.

Pisaliśmy już, że sędziowie chełmińskiego sądu nie chcą rozpatrywać spraw, w których bierze udział Bogdan Świebodziński,mąż ich szefowej. Wszyscy nasi sędziowie, którzy znają pana mecenasa, postawieni w niezręcznej sytuacji probowali się wyłączyć z prowadzenia tych rozpraw, ale Sąd Okręgowy w Toruniu te wnioski odrzucał. Uznał, że nie każda tego typu znajomość (tylko ta o zabarwieniu "emocjonalnym") może rzutować na to, czy sprawa zostanie sprawiedliwie osądzona. Jeszcze kilka lat temu ten adwokat nie mógłby występować w naszym sądzie, bo uniemożliwiały to przepisy o adwokaturze. Jednak w 1999 roku zniesiono ten zakaz.

Iwona i Piotr Borowscy z Chełmna przeżyli szok, kiedy usłyszeli orzeczenie sądu, wedle którego dwa i dwa równa się pięć. A może nawet dziesięć. Bo nigdy nie słyszeli, że można wydać wyrok na podstawie sfałszowanego dokumentu. Na dodatek nie wiadomo, przez kogo napisanego.

- Ordynarne fałszerstwo! - denerwuje się Piotr. - Stwierdziło to dwóch biegłych grafologów!

Wiele wskazuje na to, że sprawę o sygnaturze IC 77/04 chełmińska Temida postawiła na głowie. I choć archiwa sądów cywilnych pękają od podobnych procesów - ten jest rzeczywiście wyjątkowy. Nie tylko dlatego, że przysporzył Ziobrze, byłemu ministrowi sprawiedliwości, wielu zwolenników. Także ze względu na pewne obyczaje sądowe.

- Nigdy nie byliśmy za PiSem - mówią Borowscy, przekrzykując się co chwila. - Ale jak w sali sądowej białe okazywało się czarne, to chyba tylko Ziobro mógłby walnąć pięścią w stół.

Roszczeń nie ma, ale "dług" oddać trzeba
Z pozoru historia 17-tysięcznego długu Borowskich, który urósł przez pięć lat do kilkudziesięciu tysięcy (plus koszty sądowe) jest banalna. W 2003 roku postanowili sprzedać dom jednorodzinny z lokalem handlowym w Chełmnie. Cena wywoławcza wynosiła trzysta tysięcy złotych. W lutym znaleźli się też kupcy - Małgorzata i Arkadiusz Byliccy. Okazało się jednak, że potencjalni kupcy nie mieli gotówki, a banki robiły trudności z kredytem. Wobec tego Borowscy zażądali 60 tysięcy zadatku i pieniądze te, po wielu komplikacjach, otrzymali.

12 sierpnia 2003 roku sporządzono kolejny akt notarialny. Był w nim zapis, że Borowscy obniżą cenę lokalu o 20 tys. złotych. Ale pod warunkiem, że na ich konto wpłynie cała suma ze sprzedaży nieruchomości.

Nigdy do tego nie doszło. 15 sierpnia tragicznie zginął mąż Małgorzaty Bylickiej.
I tu zaczyna się historia, która nawet niedoświadczonym prawnikom jeży włos na głowie.

Wdowa zrezygnowała z kupna domu i 27 sierpnia 2003 roku rozwiązała umowę sprzed dwóch tygodni. Borowscy natomiast zwrócili - z litości jak mówią - 60 tys. zadatku. - Zgodziliśmy się nie egzekwować kary umownej - mówi Piotr Borowski. - Pani Małgorzata przeżyła tragedię, ale i tak nie mieliśmy już do niej zaufania. Woleliśmy w ten sposób zakończyć nasze kontakty.

Na prośbę Borowskich - w obecności notariusza - strony oświadczyły, że zrywają umowę z 12 sierpnia. Do tego, żeby nie było już żadnych wątpliwości, dołączono następujący zapis notarialny:

"Z tytułu tej umowy żadnej ze stron nie przysługują jakiekolwiek roszczenia".
Sprawa wydawała się oczywista i zamknięta.

My, niżej podpisani, czyli kto?
Ale tylko do marca 2004 roku. - Myśleliśmy, że głupi żart - Iwona Borowska do dziś nie wierzy, że to mogło się zdarzyć. - Kiedy otworzyliśmy list polecony z kancelarii prawnej mecenasa Zygmunta Pubanca, mąż omal zawału nie dostał! Bylicka żądała od nas natychmiastowego zwrotu 17 tys. złotych. Za co? Proszę czytać...

Do pisma dołączona była kserokopia pisanego ręcznie oświadczenia: "My niżej podpisani małżonkowie Borowscy zobowiązujemy się oddać Małgorzacie Bylickiej 17 tys. zł. z tytułu rozwiązania umowy z dnia 12.08.2003 r." Pod tym widnieją dwa "podpisy" małżonków.

- Sfałszowane! Nie mamy z tym nic wspólnego! - wzburzeni Borowscy przekrzykują się cały czas. - Nie było żadnego spotkania z Bylicką i jej rodziną w naszym domu. Nie podpisywaliśmy też żadnego oświadczenia, bo przecież u notariusza uzgodniliśmy, że obie strony nie mają żadnych roszczeń! Po co mielibyśmy robić taki cyrk?

Zdesperowani Borowscy złożyli w chełmińskiej prokuraturze doniesienie, że ich niedoszła klientka próbuje wyłudzić pieniądze za pomocą sfałszowanego dokumentu. W prokuraturze Bylicka jednak zeznała: "Tak, poznaję oświadczenie. Zostało ono sporządzone 27.08.2003 r. po rozwiązaniu umowy u notariusza. Napisał je pan Piotr Borowski i podpisał wraz z żoną"...

Do pierwszej rozprawy doszło we wrześniu 2004 roku. Prowadziła ją sędzia Ewa Melkowska-Bublik. Podczas przesłuchania Małgorzata Bylicka (mecenas Pubanc zrezygnował z jej reprezentowania) potwierdziła: "To oświadczenie pisał pan Borowski w obecności mojej, mojego brata, bratowej, swojej żony i swojego ojca (...) Pismo podpisali w mojej obecności pozwani".

Wydawało się więc, że wystarczy spokojnie czekać na ekspertyzę grafologiczną "Oświadczenia". Borowscy byli już spokojni o werdykt sądu.
"Mąż Prezes tutejszego Sądu"

Sprawa przybrała jednak nieoczekiwany obrót, kiedy Małgorzata Bylicka zwróciła się do innego adwokata, Bogdana Świebodzińskiego. Prywatnie to mąż Alicji Świebodzińskiej i jednocześnie ówczesnej prezes sądu w Chełmnie.

- Wiedziałem już, że moja prosta z pozoru sprawa będzie się komplikować - mówi Piotr Borowski. - Wątpię, czy można wydać obiektywnie sprawiedliwy wyrok, kiedy przegranym może być obrońca, ale mąż szefowej sądu?

Prowadząca sprawę Ewa Melkowska-Bublik (wraz z sześcioma innymi chełmińskimi sędziami) poprosiła w tej sytuacji o wyłączenie ze sprawy. Napisała:
"Adwokata Bogdana Świebodzińskiego znam osobiście, a nadto jest on mężem Prezesa tutejszego Sądu Alicji Świebodzińskiej". Jednak Sąd Okręgowy w Toruniu wnioski siedmiu sędziów oddalił.

- Na szczęście w 2006 roku były już wyniki ekspertyzy grafologicznej - mówi Piotr Borowski. - Biegły sądowy Mateusz Walczak jednoznacznie wykluczył, że "Oświadczenie" i podpisy pod nim zostały złożone przeze mnie i przez moją żonę. Ale nie ustalono, kto jest autorem fałszywki.

Biegły wykluczył też, że mogła to zrobić Małgorzata Bylicka, która wyszła ponownie za mąż i nosi dziś nazwisko Mikrut.

Ale wobec jednoznacznej ekspertyzy grafologicznej zeznania Bylickiej na kolejnej rozprawie zmieniły się diametralnie. Nie twierdziła już, że oświadczenie zostało podpisane w jej obecności, ale że Borowski... wyszedł do innego pokoju. A tam zapewne jakaś tajemnicza osoba spisała dokument, który jest podstawą jej pozwu.
Prościej mówiąc sprawa - z logicznego punktu widzenia - wyglądała niemądrze. Bylicka i Borowscy zrzekli się przed notariuszem wzajemnych roszczeń, a parę godzin później wręczają jej sfałszowane oświadczenie o 17-tysięcznym długu. Jakby tego było mało - trzymają kogoś w pokoju obok, kto wypisuje dokument.
Wyrok znów wydawał się być przesądzony. I rzeczywiście zapadł.

Biorąc na rozum
28 grudnia 2007 roku sąd orzekł, że Borowscy muszą zwrócić Małgorzacie Bylickiej-Mikrut 17 tysięcy zł, z odsetkami oraz ponieść koszty sądowe. Niektóre fragmenty uzasadnienia wyroku mogą służyć studentom pierwszego roku prawa, na którym obowiązkowym przedmiotem jest logika.

W innym miejscu argumenty sądu są, powiedzmy, niezwykle zawiłe. Na przykład ten: wprawdzie oświadczenie i podpisy Borowskich są sfałszowane, ale to nie znaczy, że takiego dokumentu nie wręczono Bylickiej. I dalej: Borowskim nie udało się udowodnić, że nie było spotkania w ich domu, na którym oświadczenie zostało rzekomo podpisane. Nawet początkujący prawnik nie może nie wiedzieć, że w polskim prawie ciężar udowodnienia jakiegoś faktu spoczywa na powodach, czyli Bylickiej, a nie pozwanych! W sentencji wyroku jest też wielce zastanawiające zdanie:

"Fakt, że dokument potwierdzający to zobowiązanie (zwrotu 17 tys. zł - J.D.) nie pochodził od pozwanych i nie został przez nich podpisany, zobowiązania tego nie niweczy"...

- W jakim kraju żyjemy? - zdumiewa się Borowski. - Nie jestem prawnikiem, ale na rozum - to czysty absurd. Gdybym, na przykład, posługiwał się sfałszowanym dyplomem uniwersytetu, to czy sąd mógłby uznać, że dyplom jest wprawdzie podrobiony, ale ma moc prawną?

Kilka dni temu adwokat Borowskich wniósł apelację do Sądu Okręgowego w Toruniu. Wnioskuje o uchylenie wyroku w całości i przekazanie sprawy do ponownego rozpoznania.

Alicja Świebodzińska nie jest prezesem Sądu Rejonowego w Chełmnie - skończyła się jej kadencja.

Małgorzata Mikrut (primo voto Bylicka) nie zgodziła się na rozmowę:
- Przeżyłam tragedię i nie chciałabym do tego po raz kolejny wracać... Odmawiam wypowiedzi.

Sentencja
Obrońca Iwony i Piotra Borowskich powołał się w apelacji na orzeczenie Sądu Najwyższego z 1949 roku. Ono chyba najlepiej oddaje istotę opisanej sprawy:

"Stosując zasadę swobodnej oceny dowodów według własnego przekonania, Sąd obowiązany jest przestrzegać zasad logicznego rozumowania, a więc może z zebranego materiału dowodowego wyciągać wnioski tylko logicznie uzasadnione. Sąd może dać wiarę tym lub innym świadkom, czyli swobodnie oceniać ich zeznania. Nie może jednak na tle tych zeznań budować wniosków, które z nich nie wynikają".

Ale Borowscy nie wierzą już nawet w apelację.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska