Trzeba oczywiście znać tych sąsiadów, kto jest uczciwy, kto życzliwy i kto byłby w stanie. Do usług opiekuńczych nie potrzeba żadnych kwalifikacji. Wystarczy czterogodzinne przeszkolenie zorganizowane w PCK-u. Gdyby ci sąsiedzi przeszli taki kurs, to jest to najlepsza praca, dużo mniej godzin, a dużo lepszy wgląd, bo sąsiad może w każdej chwili zadzwonić w niepokojącej sytuacji.
Taka praca wiązałoby się nawet z finansową rekompensatą. Alina Kaszkiel-Suska ma niestandardowe doświadczenia, które zamierza przenieść na czerski grunt. Od 2008 r. jest społecznym prezesem Fundacji Oparcia Społecznego Aleksandry Fosy w Gdańsku. W latach 2011-2014 była prezesem Gdańskiej Spółdzielni Socjalnej. - Uczestniczyłam w tej transformacji, kiedy pomoc społeczna wydobywała się ze służby zdrowia - opowiada. - I to były powijaki. Pracowałam wówczas z osobami z niepełnosprawnością. Kierowałam 100-osobowym personelem, czerpaliśmy wzorce ze Skandynawii i otwieraliśmy oczy, bo to był inny świat. Po piętnastu latach przyjeżdżali i mówili, że może jeszcze materialnie jesteśmy za nimi, ale już mentalnie i organizacyjnie nie było kompleksów.
Kaszkiel-Suska chce utworzyć spółdzielnię socjalną. Ma pomysł, by część funduszy pozyskać z Unii Europejskiej. - To będzie przyzwyczajanie do pracy, nie od razu na osiem godzin, ale może na cztery, albo dwa razy w tygodniu, na tyle, ile daną osobę stać - mówi. - My nie możemy być firmą równie konkurencyjną na rynku i startować z równie profesjonalną na jednakowych zasadach. Pamiętam, jak moje panie poszły na stadion na Ergo Arena i "pobiły te" wcześniej tam sprzątające. Miasto musi być partnerem i członkiem spółdzielni. Ale granty trzeba pozyskać, by wesprzeć urząd miasta, bo to nie jest bogata gmina - jest dużo bezrobocia. Ale w ratuszu pracują doświadczeni ludzie, bo przecież powstawały drogi, są inwestycje. Czyli ktoś umie pisać projekty. A ja znam się na tzw. tkance miękkiej, czyli na człowieku.
Kaszkiel-Suska wie, że w Czersku był już realizowany projekt aktywizujący, ale jak mówi - chce iść krok dalej i zaoferować "zatrudnienie wspomagane" - na pensję członka spółdzielni składa się kawałek pieniędzy pozyskany z grantu, a kawałek - wypracowany. - Jeżeli chciałabym zapewnić dziesięć złotych minimum za godzinę, to dobrze by było, gdybym ja te pięć uzyskała z przetargu - bo, niestety, takie są żenujące stawki, ale te pięć mogła z grantu dołożyć, żeby człowiek miał godną płacę. Dyrektorka wprowadzi nowe porządki - od kolejnego miesiąca. W myśl tendencji - mniej pieniędzy, więcej pracy socjalnej, która powinna zaowocować. - Dawanie pieniędzy to jest gaszenie pożaru kubkiem wody - ocenia.
Przeczytaj także: Dostał z siedziby Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej trzy jabłka i kilogram ziemniaków. - To żenujące - mówi
Przeglądając listy z zasiłkami w przyszłym miesiącu, sprawdzi, czy na pewno pracownicy MGOPS-u nie mają dla swych klientów innych propozycji.
Dyrektorka wie już, że część petentów jest roszczeniowych. Niektórzy biorą zasiłki z pokolenia na pokolenie - opowiadają o tym pracownicy. - Trudno mówić o zabraniu pieniędzy i niedaniu nic w zamian - mówi.
W MGOPS jest jeden psycholog, stanowczo za mało - to pierwsza rzecz, którą zauważyła Kaszkiel-Suska. Chce szerszej pomocy prawnej. - Wierzę w ludzi, ale martwi mnie atmosfera, zły klimat i magiel - przyznaje. - Trochę się przeraziłam, gdy czytałam komentarze po moim wyborze. To nie jest budujące.
Dodajmy, dyrektorka uważa, że pracownicy MGOPS mają za małe pensje: - To nie motywuje. Chcę coś z tym zrobić - mówi.