Bez sponsora z grubym portfelem można tylko pomarzyć o takim zestawie gwiazd, jakie w miniony weekend oklaskiwali fani jazzu.
Nie brakuje opinii, że piątkowy koncert w Dixie Brotherhood był najlepszym występem festiwalu. Muzycy zachwycili spontanicznością, ekspresją. Było widać, że gra sprawiała im autentyczną przyjemność. Gdy dodamy do tego umiejętność nawiązywania kontaktu z publicznością, nie trudno się domyślić, dlaczego około 70 osób tak dobrze bawiło się w Caffe Pierrot.
W sobotę najjaśniej świecącą gwiazdą była Ewa Uryga. Ta ceniona wokalista jazzowa bez trudu udowodniła, że w pełni zasługuje na pochwały, jakimi obsypują ją krytycy. Po niej zagrali: Tomasz Zawadzki, Miklosz Birta i Jeff Andrews, którzy również mieli wziąć udział w nocnym jam session w Caffe Pierrot. Niestety, artyści nie zjawili się. - Trochę zawiniła organizacja - bije się w pierś Romuald Dworakowki, kierownik OKSiR w Świeciu. - Zmienił się układ dnia i nie było możliwości przekonania Zawadzkiego i Birty, aby jeszcze raz zagrali w kawiarni. Po pierwsze byli potwornie zmęczeni, po drugie następnego dnia mieli koncert w Warszawie.
Wspaniałych emocji dostarczył niedzielny popis wokalnych możliwości Harriet Lewis. W jednej z kompozycji towarzyszyła jej świecianka Alicja Gzella.
O charakterze tegorocznego festiwalu w dużej mierze zadecydował szczodry sponsor. Czy w przyszłym roku firma Polpak również znajdzie pieniądze na promocję kultury? - Jeszcze nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, ale z pewnością nie mówimy "nie" - podkreśla Małgorzata Smolarz, współwłaściciel spółki z Poledna. - Jeżeli będą takie oczekiwania, nic nie stoi na przeszkodzie, aby Polpak był kojarzony nie tylko ze sportem ale również z jazzem, który osobiście bardzo lubię.
Nowoorleański jazz z początku XXwieku to symbol r
Andrzej Bartniak

Nowa formuła festiwalu "Jazz na Świecie" zebrała wiele pochwał. Czy uda się ją zachować? Wszystko zależy od pieniędzy