Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oddziałowe rządzą. Rozmowa z Jarosławem Kozerą, dyrektorem Szpitala Uniwersyteckiego nr 1 im. dr. Antoniego Jurasza w Bydgoszczy

Rozmawiała Hanka Sowińska [email protected] 52 326 31 33
Jarosław Kozera, szef "Jurasza": -Menadżerami są oddziałowe. Otrzymały większy zakres obowiązków. Obecnie są przeszkalane. Szef kliniki ma natomiast zająć się nauką, rozwojem personelu i wysokospecjalistycznymi procedurami medycznymi, których w "Juraszu" jest za mało.
Jarosław Kozera, szef "Jurasza": -Menadżerami są oddziałowe. Otrzymały większy zakres obowiązków. Obecnie są przeszkalane. Szef kliniki ma natomiast zająć się nauką, rozwojem personelu i wysokospecjalistycznymi procedurami medycznymi, których w "Juraszu" jest za mało. Fot. Kamila Wiecińska
-- Nigdy spraw zawodowych nie łączę z osobistymi. Jestem w stanie współpracować z różnymi osobami. Awansowałem już kilku pracowników, mimo że jawnie mnie krytykowali. Potrafię docenić to, że ktoś ma odwagę krytykować mnie publicznie. - mówi "Pomorskiej" Jarosław Kozera.

- Pani słyszała, że miałem być aresztowany.

- ???

- Wczoraj się o tym dowiedziałem (rozmawiamy 2 września - przyp. H.S.). To dalszy ciąg tego, co mnie od jakiegoś czasu spotyka. Straszy się mnie zamknięciem, szantażuje mailami i esemesami. To wszystko po tym, co wydarzyło się w "Bizielu".

- I dlatego ma pan przeciwko sobie nie tylko szpital, ale cały świat.

- Myślę, że jest to "miejscowy świat".

- Idąc na rozmowę myślałam, że zastanę pana w pustym gabinecie. Tymczasem ruch ogromny. Czyli szef "Jurasza" nie jest bojkotowany?

- Ktoś, kto takie pogłoski rozpuszcza, może życzyłby sobie, aby tak było. Faktem jest, że przyjęto mnie tu z dużą rezerwą. Nie trwało to jednak dłużej niż dwa tygodnie.

- Dobrze pan wiedział, gdzie idzie. Wiedział, że szpital ma ogromne zadłużenie. Że wśród pracowników panuje strach, bo 900 osób miało zostać zwolnionych. Że lekarze kontraktowi nie dostają na czas pensji. I mimo to się zdecydował. Dlaczego?

- Po pierwsze - to mój zawód. Realizuję trudne projekty, wbrew temu co mówi pan Sobociński, że zadłużyłem "Biziela". Przypomnę, że gdy przed laty stanąłem na jego czele szpital był totalnie zablokowany przez komorników. Odchodząc, zostawiłem lecznicę z zyskiem w wysokości 700 tys. zł. Po drugie - lubię udowadniać, że nie ma rzeczy niemożliwych. To mnie strasznie dużo kosztuje, także prywatnie. Cóż jednak poradzę, że tak jestem skonstruowany. Takie ze mnie ambitne zwierzę, że im trudniej, tym bardziej chce się tego podjąć.

Mówi pani, że wiedziałem, w co wchodzę. Rzeczywiście, choć nie do końca, bo wewnątrz to zupełnie inaczej wygląda. Wiedziałem o zadłużeniu i o tym, że załoga jest przestraszona, może nawet sparaliżowana. Jedna trzecia personelu miała iść na bruk. Zapowiedź takich cięć nie mogła nie odbić się na atmosferze w szpitalu. Od roku w "Juraszu" są komornicy. Lekarze kontraktowi nie dostają pensji terminowo (na marginesie - tym tak bardzo bym się nie przejmował). W gorszej sytuacji są pielęgniarki pracujące na kontraktach, bo one mają zupełnie inne zarobki. Te wszystkie problemy były mi znane. Towarzyszyło mi jednak przekonanie, że potrafię je rozwiązać. Inaczej bym się tego nie podjął.

- Od czego pan zaczął?

- Od rozmów z szefami klinik. Właściwie to mnie przekonało, że warto. To są naprawdę cenni ludzie. Nie wszyscy. Taka jest rzeczywistość. Oni oczekiwali, że jeżeli podejmę się tego wyzwania, to będę wprowadzał realne zmiany, a nie tylko je deklarował.

- Co będzie z tymi, którzy pana nie zaakceptowali? Sami odejdą, pan ich zwolni, bo nie widzi możliwości współpracy?

- Nigdy spraw zawodowych nie łączę z osobistymi. Jestem w stanie współpracować z różnymi osobami. Awansowałem już kilku pracowników, mimo że jawnie mnie krytykowali. Potrafię docenić to, że ktoś ma odwagę oceniać mnie publicznie.

- Przykład?

- Przeciwny mojemu przyjściu do "Jurasza" był pracownik BHP. Twierdził, że jestem "gościem, który szykuje sobie fotelik, by za jakiś czas wyfrunąć dalej". Cenię go za to, bo występował w obronie szpitala. Bał się, że przyjdzie taki, który jeszcze bardziej zadłuży lecznicę i pójdzie sobie dalej.

- Chodzą słuchy, że w kilku klinikach będzie zmiana warty. Mówi się o ortopedii, okulistyce...

- I chirurgii plastycznej. Jej dotychczasowy szef od roku jest na emeryturze. Zupełnie nie jest aktywny. Pewne rzeczy możemy uszanować...

- Choćby wiedzę i doświadczenie, ale taka osoba nie koniecznie musi kierować kliniką.

- To samo dotyczy szefa ortopedii. Pan profesor znany jest z tego, że... jest osobą znaną, ale nie ma czasu dla kliniki. Ortopedia w "Juraszu" - co jest zadziwiające - przynosi straty. To niebywałe. Co do okulistyki - jej szef też jest na emeryturze. Jego odejście było dawno zapowiadane. Jest jeszcze zmiana w klinice chirurgii dziecięcej. Chodzi o prof. Prokurata, ale to stało się przed moim przyjściem. Od rektora UMK dostałem wolną rękę w sprawie zmian personalnych. Mam prawo decydować, wszak to ja odpowiadam teraz za szpital.

- Z jakim planem przyszedł pan do "Jurasza"?

- Ma on kilka faz. Ogólne założenie jest takie, że ta lecznica musi się rozwijać.

- Na zewnątrz już to widać. Od ul. Skłodowskiej-Curie rosną mury nowej kliniki.

- To są inwestycje, a mnie chodzi o ludzi, organizację pracy i warunki, w jakich się ona odbywa, aktywność zawodową...

- I zadowolenie pacjentów.

- Również. Na razie to jest ta zła strona, ale to się będzie zmieniało. Możemy mówić o rzeczach wielkich, ale teraz ważne są sprawy elementarne. Szpital od roku miał zajęcia komornicze. To oznaczało, że dysponował trzema czwartymi swoich dochodów. Jedną czwartą zabierali komornicy na pokrycie gigantycznych długów.

- Zadłużenie wynosi grubo ponad sto milionów.

- Około stu. Mówię o tzw. długach wymagalnych. Najważniejsze, że maleje. Jest szansa, że już we wrześniu szpital uwolni się od zajęć komorniczych.

- Cud?

- Nie. Okazuje się, że można rozmawiać z dostawcami i wiele spraw załatwiać korzystniej. I - co ważne - bez dodatkowych funduszy, bo przecież nie mamy pieniędzy na oddłużenie. Firmy mogą nie oddawać spraw do komornika, by wyegzekwować swoje należności. To uwalnia jedną czwartą należnych nam kwot, które możemy m.in. przeznaczyć na uregulowanie zobowiązań pracowniczych.
Wracając do planu. Jego częścią jest program drastycznego ograniczania kosztów - w skrócie DOK. Ordynatorzy już go poznali. Żeby sprawa była jasna - jego skutki nie mogą dotknąć pacjentów. To jest choćby sprawa gospodarowania lekami i materiałami jednorazowymi.

- Chce pan powiedzieć, że nie będzie przystawiania do głowy pistoletu zwanego limitem?

- Będzie. Nie ma innego wyjścia. Zasady gry narzucił nam NFZ. Nie honorowanie tzw. nadwykonań powoduje, że rocznie szpital traci 14-15 mln tylko z powodu przyjęcia większej liczby pacjentów. Straty przynosi także medycyna ratunkowa, która finansowana jest w jednej trzeciej ponoszonych przez szpital kosztów. A wszystko dlatego, że chory jest system, bo pozwala nie płacić szpitalom za leczenie. Z sądu pieniędzy też nie można wydobyć. Dlatego coś trzeba było zrobić.

- Co?

- Zamiast godzenia się na to, co jest, można było wybrać kompromis. Przecież nie wszyscy, którzy trafiają do szpitala, muszą być tu leczeni. Do tej pory liczba niepotrzebnych hospitalizacji pozostawała nieznana.

- A teraz wszystko będzie skrupulatnie liczone?

- Będzie. Analizujemy działalność medyczną klinik. Będę spotykać się z ordynatorami. Wspólnie zastanowimy się, czy nie można inaczej rozwiązać ten problem.

- Co, jeśli nie będzie zgody na sztywne trzymanie się limitów przyjęć?

- Mam odpowiednie narzędzia, by zdyscyplinować szefów klinik.

- Jakieś szczegóły?

- To trudny, wbrew pozorom, problem. Pozostanę przy tym, co powiedziałem. Nowością jest to, że nie będę wymagał od ordynatora, by zarządzał kliniką. Od tego jest menadżer. Wprowadzamy europejski model.

- To znaczy, że wzrośnie zatrudnienie?

- Nie. Menadżerami są oddziałowe. Otrzymały większy zakres obowiązków. Obecnie są przeszkalane. Szef kliniki ma natomiast zająć się nauką, rozwojem personelu i wysokospecjalistycznymi procedurami medycznymi, których w "Juraszu" jest za mało. Będę przede wszystkim współpracował z menedżerami.

- Ordynatorom spodobał się ten pomysł?

- Przyjęli go z dużą rezerwą. Po rozmowach wiem, że jednak mam przyzwolenie na realizację tego projektu. Klinika będzie też miała swój budżet, a gospodarować nim będzie menadżer. W budżet będzie wkalkulowana nagroda.

- Sprawdzony sposób: zyskasz, jak się postarasz!

- Nadwykonań nie unikniemy, ale zakładam, że nie będzie przypadków rozrzutności, które w znaczący sposób wpływają na finanse całej lecznicy. Niestety, są w tym szpitalu takie kliniki, które bardzo przekraczają kontrakt. Na marginesie - ich szefowie mają prywatne lecznice. I właśnie z tymi klinikami są największe problemy.

- Nie powie pan, o jakie kliniki chodzi?

- Nie powiem.

- Zwolnienia w szpitalu będą, ale 900 osób nie straci pracy. To już pan zapowiedział.

- Może będzie to możliwe za kilkadziesiąt lat, ale nie teraz. Prawdę powiedziawszy to nie wiem, jak wielka powinna być redukcja etatów. "Jurasz" zatrudnia obecnie 2800 osób. Pracę straci może 200 osób. Proszę mi wierzyć - zwolnienia nie zmienią tego szpitala.

- Strajkiem żadna grupa zawodowa jeszcze nie groziła?

- Nie doszły do mnie takie zapowiedzi. Szpital jest w takiej sytuacji, że musimy odpowiedzieć sobie na fundamentalne pytanie: jeśli nie teraz, to kiedy, jak nie z nami, to z kim? Jeśli ktoś ma lepszy, alternatywny plan, to niech spróbuje. Mogę ustąpić. Nie dlatego, że jestem kapryśny. Jeśli można to zrobić tak, że wszyscy będą chodzić uśmiechnięci to bardzo proszę! Widzę jednak, że jest zgoda na to, abym realizował swój projekt, by ludzie nie dostawali pensji na raty i mogli pracować w normalnych warunkach. Nie mają lekko. Załatwiają trudny społecznie problem. Tymczasem szpitale zostały pozostawione same sobie. Jest wprost niewiarygodne, że państwo polskie na to pozwoliło. To jest moje ciężkie oskarżenie państwa. Zmusza się szpitale, by dopłacały do deficytowych świadczeń i pacjentów przyjętych ponad limit, ale nie robi nic, by je ochronić choćby przed komornikami czy handlem szpitalnymi długami. To jest chore.

- Mówi to dyrektor największego w województwie szpitala, także szef Centrum Konsultingowego Collegium Medicum UMK, które - przypomnę - zostało powołane m.in. do restrukturyzacji obu bydgoskich szpitali uniwersyteckich. Czy może już się pan ze spółką rozstał?

- Nie. Ale jestem prezesem wolontariuszem. Czekamy na rozwiązania systemowe. Wtedy zapadnie decyzja, co dalej ze spółką. Uważam, że powinna pozostać.

Rozmowa nie jest autoryzowana

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska