Krystyna i Jarosław Markiewiczowie z Torunia odziedziczyli działkę w Jankowie pod Lipnem w 2008. Stare zabudowania sprzedali, sobie zostawili grunt rolny.
- Przez działkę przechodzi linia energetyczna. Są też słupy - mówi Jarosław Markiewicz. - Postanowiłem zapytać energetyki, czy nie czuje się w obowiązku rozliczyć się z nami. Przecież to nie jest państwowa firma, ale jedna z wielu energetycznych spółek, które powstały po sprywatyzowaniu państwowego monopolisty.
Niech się podzielą
Ale czy prąd nie jest szczególnego rodzaju towarem? - Na pewno jest - przyznaje Markiewicz. - Ale przecież ta spółka prowadzi komercyjną działalność. Wszyscy wiedzą, że spółki energetyczne należą do najbardziej zyskownych. Dlaczego nie mieliby się tym zyskiem podzielić z właścicielami nieruchomości.
Markiewicz podkreśla, że przez druty przechodzące przez pole ma dziś jedynie straty: - W takich miejscach nie można niczego zbudować ani zasadzić drzew. W razie awarii energetyka bez mojej zgody wejdzie na moją działkę i dokona napraw. To jest jednostronny układ.
Markiewiczowie zabronili pracownikom Energi wchodzenia na swoją działkę, dopóki ta się z nimi nie dogada. Prawnicy w firmie Energa-Operator nie namyślali się długo. Skierowali do sądu w Lipnie wniosek o stwierdzenie zasiedzenia służebności gruntowej.
Dobra wiara, zła wiara
- To absurd! - denerwuje się Markiewicz. - Owszem, do zasiedzenia w dobrej wierze może dojść po 20 latach, ale w tym przypadku mamy do czynienia z zasiedzeniem w złej wierze.
Wówczas liczy się okres 30-letni. A 30 lat temu nie było jeszcze Energi.
Energa-Operator argumentuje, że linia została wybudowana w 1964 roku przez jej poprzednika prawnego Zakład Energetyczny Toruń. A więc przepisowe trzydzieści lat minęło i do zasiedzenia doszło. - Słupy należały wówczas do państwa. - argumentuje Markiewicz. - Czy można było w tamtych czasach wygrać proces z państwową firmą i otrzymać od niej odszkodowanie? Zresztą działania administracyjne przy elektryfikacji odbywały się w trybie nakazowym, więc jak tu mówić o dobrej wierze?
Markiewiczowie mają jeszcze jeden argument: - Nie może być mowy o zasiedzeniu, skoro Energa nie posiada najważniejszego dokumentu - zgody właściciela gruntu z 1964 roku na postawienie słupów.
Święty słup
Markiewiczowie chcą za każdy rok korzystania z ich działki 100 złotych.
Krakowska kancelaria Themi prowadzi już setki podobnych spraw. Najwyższe odszkodowanie, które udało się jej uzyskać w sądzie, wyniosło ponad 200 tysięcy złotych.
- Przyjęło się mówić o "odszkodowaniu", ale formalnie mamy do czynienia z wynagrodzeniem - precyzuje Piotr Pieczara z Themi. Jego zdaniem na pewny sukces mogą liczyć przede wszystkim właściciele tych działek, na których słupy postawiono w ciągu ostatnich 20 lat. Pewni swego w walce z firmą energetyczną mogą być ci, u których w ciągu 20 ostatnich lat dokonano poważnej modernizacji sieci. Problem w tym, że firmy energetyczne jak ognia unikają przestawiana słupów choćby o metr. Wielu rolników prosi, aby przy wymianie słupa minimalnie go przestawić, bo poprzednia lokalizacja przeszkadza im w użytkowaniu gruntu. Zwykle spotykają się jednak z odmową. - Chodzi właśnie o zasiedzenie - mówi Piotr Pieczara. - Zmiana ustawienia słupa przerywałaby bieg przedawnienia.
Dobrodziej bałagan
Zdaniem prawnika, nie ma sensu podważać następstwa prawnego Energi, bo sądy jednoznacznie je uznają. Można jednak liczyć na... bałagan w papierach: - W tamtych czasach dokumenty nie miały aż takiego znaczenia, bo przecież nikt nie był w stanie skutecznie wystąpić przeciwko zakładowi energetycznemu - uważa Pieczara. - Dlatego często stykamy się z sytuacją, w której firma energetyczna nie jest w stanie przedstawić dokumentacji związanej ze słupami. To otwiera furtkę dla właścicieli. Ostatnio pojawiła się też nowa linia w orzecznictwie: od firm energetycznych żąda się okazania decyzji ministerstw. Jest też kilka orzeczeń, które wychodzą z założenia, że w PRL nie można było dochodzić swoich roszczeń, ale sądy użyły jej zaledwie w kilku przypadkach.
Dopisać do rachunku
- W Sejmie ta sprawa utknęła - przyznaje poseł Antoni Mężydło. - Podkomisja, która zajmuje się służebnością przesyłu, nawet się już nie zbiera. To wynika z wielości pomysłów, bo problem jest bardzo rozległy - dotyczy nie tylko energetyki, ale i internetu oraz innych mediów. Ostatnio swoje propozycje złożył w tej kwestii minister Nowak.
Kiedy zatem właściciele gruntów dowiedzą się, czego mogą oczekiwać od firm energetycznych? - Jeszcze sporo czasu minie - uważa poseł Mężydło. - Chyba powszechne jest przekonanie, że sprawę trzeba byłoby załat- wić przy pomocy zryczałtowanej opłaty. Byłaby ona niższa od tych, które obecnie zasądzają sądy, ale łatwa do uzyskania. Straciliby na niej głównie właściciele nieruchomości w mieście, gdzie ceny działek są najwyższe.
Jedno jest pewne - pieniądze, które dostaną właściciele nieruchomości, nie popłyną z budżetu, a dopisane zostaną do rachunków za prąd. - Takie rozwiązanie było już wprowadzone w kilku państwach i sprawdziło się - zapewnia poseł Mężydło. - Sądzę, że nie byłaby to duża podwyżka.
30 miliardów
Piotr Pieczara ma wątpliwości: - Po pierwszych przymiarkach wyliczono, że suma wynagrodzeń za służebności przesyłu musiałaby wynieść - nawet przy stawkach znacznie niższych niż obecnie orzekają sądy - około 30 miliardów złotych. Według innych szacunków w grę wchodzić może 100, a nawet 200 miliardów. Z tego wynika, że firmy energetyczne musiałyby przeznaczać na to przez wiele lat cały wypracowany przez siebie zysk.
I zapewne stąd bierze się niechęć do przepchnięcia ustawy, która załatwi sprawę raz na zawsze.
Markiewiczowie nie zamierzają czekać: - Nie chodzi mi o pieniądze, bo te są symboliczne. Chodzi o zasadę. Jeśli nie da się inaczej, wystąpię do sądu o stwierdzenia zasiedzenia słupa. Przecież mam go już na swoim polu od 30 lat.
Personalia bohaterów zostały na ich prośbę zmienione.
Czytaj e-wydanie »