Nowoczesny budynek mieszkalny, który stanie się też centrum biznesu. Ponad setka różnej wielkości apartamentów, salon fryzjerski, apteka, restauracja, salon fitness, prywatne molo i oczywiście całodobowa obsługa, która da mieszkańcom bezpieczeństwo i komfort - to fragmenty opisu nowej inwestycji w Bydgoszczy. Nowego zamkniętego miniosiedla. Już niedługo zbierze pod swymi skrzydłami setki mieszkańców, którzy prawdopodobnie będą mieli tam wszystko, czego potrzebuje mieszczuch do życia. I nie będzie musiał się ruszać za miedzę.
Czytaj: Nie ma miejsca na pranie. I nie ma dzieci... Gdzie się podziały nasze podwórka?
Edyta, 35 lat, informatyczka. Gdy pięć lat temu postanowiła kupić mieszkanie, wybór od razu padł na blok na zamkniętym osiedlu. - Przede wszystkim zadziałały względy bezpieczeństwa. Jestem sama, często wracam do domu bardzo późno. Nie chciałam za każdym razem przemykać szybko i w strachu do klatki schodowej - mówi. - Wychowałam się na jednym z bydgoskich osiedli, w blokowisku. Zawsze ktoś stał pod klatką, zawsze ktoś zaczepiał, a ja zawsze się tego bałam. Tu, gdy wjeżdżam autem za bramę, już czuję się bezpiecznie.
Pierwsze osiedla zamknięte pojawiły się w Polsce, a dokładniej w Warszawie pod koniec ubiegłego wieku. Szybko zaczęły się pojawiać w kolejnych miastach w kraju, szybko też przypadły do gustu mieszkańcom. I szybko, jak wszystko co popularne, zaczęły budzić skrajne emocje.
Po pierwsze - bezpiecznie
Adam i Zosia, para 40-latków z dwójką dzieci. Na ogrodzonym osiedlu mieszkają od pięciu lat. - Możemy wypuścić dzieci na podwórko bez obawy, że wpadną pod samochód, ktoś zrobi im krzywdę albo że się zgubią - mówi Zosia. - Gdy kupowaliśmy mieszkanie, to nie miało dla mnie aż takiego znaczenia. Wybraliśmy akurat to akurat tutaj, bo pasowała nam lokalizacja. Teraz myślę, że to był świetny pomysł. Czujemy się bezpiecznie i nie dorabiałabym do tego żadnej ideologii. Że się odcinamy, że stawiamy się w pozycji - my, mieszkańcy zamkniętego osiedla i oni - cała reszta za płotem. Nam nie o to chodzi.
Socjologowie jednak alarmują, że mieszkanie w "getcie" może mieć bolesne konsekwencje. Ludzie się od siebie oddalają, bo na zamkniętych osiedlach każdy jest sobie obcy. Każdy przemyka tylko szybko z parkingu do domu. Nie wychyla nosa za płot, szczególnie, gdy na osiedlu znajduje się wszystko, czego potrzebuje - sklep, zielony skwer, apteka. Pojawia się także hasło "izolacji mentalnej", co oznacza ni mniej ni więcej tylko to, że mieszkańcy zamkniętych osiedli często wychodzą z założenia, że to, co dzieje się za płotem, ich nie dotyczy. Tam może być brudno, głośno, brzydko. Sąsiedzi mogą nie sprzątać po swoich pupilach, rzucać pety i śmieci na ziemię. Mogą być burdy, libacje, wandalizm. Ważne, że u nich jest czysto, ładnie i spokojnie.
Po drugie - spokój
W ten opis wpisuje się Jakub, 37-letni singiel, który otwarcie mówi, że zamieszkał w strzeżonym budynku, bo chciał mieć spokój. Reszta go nie obchodzi. - Tu jest spokojnie, bezpiecznie, co dzieje się za płotem, niewiele mnie obchodzi. Bardzo dużo pracuję, w domu bywam rzadko, ale gdy już jestem, chcę mieć spokój. Żadnych akwizytorów, ulotkarzy, bałaganu, nocnych akcji osiedlowych. Kupiłem mieszkanie na zamkniętym osiedlu, bo mi tak wygodnie.
Zna sąsiadów? - Mieszkam tu cztery lata i szczerze mówiąc, znam tylko sąsiadkę, która mieszka naprzeciwko. To wszystko - mówi. - Nie potrzebuję się z nimi bratać. Wręcz bym nie chciał. Poza tym większość moich znajomych mieszka w podobnych miejscach. Zachwalali, więc i ja poszedłem tą drogą.
Deweloperzy budują teraz głównie ogrodzone osiedla. Bo taka jest potrzeba rynku. Wiele osób, które chce kupić mieszkanie, odrzuca oferty na otwartych osiedlach. W Wa-rszawie w ciągu paru lat podwoiła się liczba nowych bloków za płotem. W Europie chyba nie mamy sobie równych. A jak to działa na tych, którzy za płotem nie mieszkają? Specjaliści oceniają, że to rodzi niepotrzebne i dość poważne bariery - nie tylko architektoniczne. Ci w środku czują się lepsi od tych na zewnątrz. Bo mają pana strażnika, płot, za którym mogą się schować i monitoring. Nikt niepowołany się tam nie dostanie. To może rodzić podziały, nad którymi w przyszłości możemy już nie zapanować. Są ci w twierdzy i ci poza nią. W ostatnich latach bardziej lub mniej opiniotwórcze magazyny publikowały kolejne teksty o tym, kto w takich blokach mieszka - nowobogacka klasa średnia, korporacyjne bubki, odgradzające się od plebsu, lemingi, które żyją w swoim małym snobistycznym światku. Ostro i na pewno w wielu przypadkach niesprawiedliwie. A może to po prostu szukanie problemu na siłę?
Kilka miesięcy temu dziennikarka serwisu NaTemat.pl przeciwstawiła się, jak napisała "fali hejtu na mieszkańców zamkniętych osiedli". Autorka wyśmiewa zarzuty o tym, że mieszkańcy takich bloków są odcięci od świata, a nawet od najbliższych sąsiadów. Podważa zarzut braku relacji miedzy ludźmi, nieumiejętności budowania wspólnot i poczucia wyższości. Podkreśla też, że jeśli ma się do wyboru mieszkanie w bloku albo w kamienicy w nieciekawej okolicy i mieszkanie za płotem, a wszystko w podobnej cenie, to dlaczego nie skusić się na to ostatnie?
- Ja skusiłam się na kamienicę - mówi Adrianna, od trzech lat mieszkająca w centrum Torunia. - I jest super. Zamknięte osiedla zawsze mnie przerażały.
Po trzecie - wolno mi!
Inną sprawą niż nowo powstające zamknięte osiedla są te, które, istniejąc wiele lat, nagle się ogrodziły. W Bydgoszczy mamy wiele takich przykładów. Jednym z najbardziej rzucających się w oczy jest jedno z blokowisk na Szwederowie. Tam wspólnota pewnego dnia po prostu postawiła płot. Dobrze, jeśli taka sytuacja nie jest uciążliwa dla mieszkańców pozostających za płotem. Gorzej, gdy na przykład ogrodzenie uniemożliwia dojazd do miejsca zamieszkania. Albo absurdalnie przecina chodnik w połowie drogi. Nie mówiąc już o zaburzeniu krajobrazu, bo przecież to dobrze nie wygląda. Tutaj już chyba możemy mówić o paranoi.
O jeszcze większej można mówić patrząc na to, co w ubiegłym roku działo się na jednym z gdańskich osiedli. Tam mieszkańcy ogrodzili się drutem kolczastym, bo przeszkadzało im, że sąsiedzi z osiedla obok skracają sobie drogę do sklepu skacząc przez płot. Internauci komentowali - "ich własność, ich sprawa, mogą postawić nawet betonowy mur". Inny zapytał po prostu "kiedy zaczną strzelać?".