Andrzej Stępkowski jest stałym bywalcem ratusza oraz redakcji chojnickich mediów. Odwiedza urzędników głównie za sprawą toczącego się od kilku lat sporu o przejęty przez miasto fragment plantacji truskawek. Pan Andrzej jest bowiem ogrodnikiem i tuż przy osiedlu Asnyka ma swój spory ogród. - Od ponad dwóch lat odbyłem we wtorki w dniu interesanta wiele wizyt w ratuszu, a wszystkie dotyczyły wyjaśnienia bezczynności urzędu w sprawie rozliczenia za przejęty przez urząd fragment plantacji truskawek - wyjaśnia Andrzej Stępkowski.
Przyszedł do ratusza
Tak było i w połowie października, gdy po raz kolejny odwiedził dyrektora Roberta Wajlonisa. Zgłosił się w jego sekretariacie i... - Oczekiwałem półtorej godziny na przyjęcie - opowiada Stępkowski. - Po moim wejściu do biura dyrektor Robert Wajlonis zwrócił się do mnie w niemiły sposób i podniesionym głosem powiedział, że pozwalam sobie przyjść do niego w stanie śmierdzącym. Powiedział też, że wybierając się do niego, powinienem się najpierw wykąpać. Takim stwierdzeniem naruszył moją godność osobistą - uważa Stępkowski.
Panowie porozmawiali, po czym Stępkowski wpisał się do zeszytu wyjść służbowych urzędników i poszedł do fotografa. - To dla uwiarygodnienia mojej wizyty wykonałem to zdjęcie obrazujące mój wygląd. Nie palę, nie piję, zęby mam zdrowe. Nie byłem ani wtedy, ani nigdy w urzędzie w stanie mogącym wywołać taką reakcję urzędnika wobec mojej osoby - mówi Stępkowski.
Złożył on też zawiadomienie do prokuratury, w którym poskarżył się na zachowanie osoby publicznej wobec klienta urzędu. Jak mówi, zdecydował się na to, gdyż został tak potraktowany nie po raz pierwszy w urzędzie i już w 2013 roku słyszał, że cuchnie.
Przeczytaj również: Ratusz złamał prawo? Mariusz Janik na tropie samowoli budowlanej urzędu
Co na to ratusz?
Dyrektor generalny Robert Wajlonis potwierdza, że Andrzej Stępkowski jest stałym bywalcem i że wtedy doszło to takiego zdarzenia. - Pan Andrzej Stępkowski czekał na mnie, gdyż mam w ratuszu, oprócz przyjmowania interesantów, sporo innych obowiązków. Ale zacznijmy od tego, że pan Stępkowski sam często obraża pracowników urzędu. Pan Andrzej nazwał mnie flejtuchem z folwarku. Tego dnia zwróciłem mu uwagę, bo mam chyba do tego prawo, że brzydko pachnie i przychodząc do ratusza, powinien zachować podstawowe zasady higieny. Nie powiedziałem mu wprost, że śmierdzi, bo to nie mój język - wyjaśnia Robert Wajlonis.
Dyrektor nie chce natomiast komentować "afery truskawkowej". - Pan Stępkowski od lat prowadzi z ratuszem korespondencję, m.in. związaną z tymi roszczeniami. Jest to jednak sprawa cywilnoprawna i nie chcę się odnosić co do jej zasadności, bo byłoby to sprzeczne z interesem miasta Chojnice. Wielokrotnie proponowałem i nadal to podtrzymuję, by pan Stępkowski złożył zawiadomienie w sądzie i wówczas sąd rozstrzygnie tę sprawę - dodaje Wajlonis.
Niekończąca się historia
Andrzej Stępkowski, co potwierdził dyrektor Wajlonis, toczy batalię z ratuszem od wielu lat. Wytyka miejskim urzędnikom, jego zdaniem, złe zachowania. Zapowiada się jednak jeszcze długi spór. Wkrótce może dojść do kolejnego starcia "ogrodnik - ratusz". Dlaczego? Ponieważ w środę Andrzej Stępkowski zagrodził połowę drogi publicznej przy swojej posesji. - To jest mój prywatny teren. Żeby nie było wątpliwości, postawiłem te słupki 15 centymetrów przed końcem swojej działki - podkreśla Stępkowski, który utrudnił nie tyle życie urzędnikom, co przejeżdżającym tędy mieszkańcom osiedla Asnyka.
A w ratuszu alarmują, że nie miał do tego prawa, bo nawet jeśli to jego teren, to droga wpisana jest w rejestrze dróg publicznych i tym samym zajął on bezprawnie pas ruchu i będzie musiał ponieść konsekwencje.
Wszystko wskazuje na to, że ciąg dalszy tej sprawy nastąpi.
Czytaj e-wydanie »