https://pomorska.pl
reklama
Pasek artykułowy - wybory

Ojciec profesora Filutka i mój

Rozmawiała Karina Obara [email protected]
Katarzyna Lengren i jej sławny ojciec.
Katarzyna Lengren i jej sławny ojciec. Fot. Lech Kamiński
Gubił klucze, zakładał skarpetki nie do pary. Tata był taki roztrzepany, bo zawodowo bardzo się skupiał. To jest to, czego nam teraz brakuje w dzisiejszych czasach.

Nie potrafimy się skupić, wydaje nam się, że słuchanie radia i jednocześnie rozmawianie przez komórkę da się pogodzić.

Rozmowa z
Katarzyną Lengren
artystką, córką Zbigniewa Lengrena

- Idzie pani ulicą Chełmińską w Toruniu i widzi pomnik Filusia. Jakie jest pani odczucie?

- No wzruszam się niesamowicie! Nawet kryję się po okolicznych bramach, by niezauważona obserwować, jak dzieci pieszczą tego pieska. I choć nie jestem zbyt sentymentalna, to kręci mi się łza w oku. Myślę o swojej babci, która byłaby niesłychanie dumna, że jej syn, a mój ojciec, został tak wspaniale uhonorowany. Oprócz psa Filusia, jest też tablica: Torunianie Lengrenowi, więc myślę sobie, jak wiele ojciec musiał zrobić dla ludzi. A przecież całe życie zajmował się lekkimi, zabawnymi rysunkami. Za dowcip dostać pomnik? Niebywałe!

- A nie myśli pani, że Filusiowi przydałby się profesor Filutek?

- Tak, ale Filutek sobie poszedł, a pies wiernie czeka i my też czekamy, aby Filutek się gdzieś pojawił (śmiech). Tak naprawdę jednak, Filutek nie jest trójwymiarowy. Narysowany został z profilu i nie może się pokazać, musi być na papierze. To postać tajemnicza, musi być cieniem.

- Wydała pani właśnie książkę poświęconą twórczości ojca. Mało w niej słów.

- To nie jest książka o moim ojcu, to jest jego książka. On swoimi rysunkami doskonale opowiada o sobie, swoim poczuciu humoru, stosunku do świata. Ojciec już nie żyje, ale nie chciałam, aby jego rysunki zatonęły w kurzu i w zapomnieniu. Wiele osób zaczepiało mnie i pytało, kiedy to zrobię, bo chcieliby swym dzieciom pokazać te rysunki, które znają z dzieciństwa.

- Tata był małomówny, wolał rysować?

- Wszyscy w rodzinie byliśmy gadułami i ciągle opowiadaliśmy sobie śmieszne historie. To był przymus rodzinny - dobra opowieść przy stole. Umiejętność mówienia była ważniejsza dla ojca niż proste trzymanie rąk przy stole. Mój ojciec, jak sam o sobie mówił, był purystą językowym, strasznie nas tresował w wypowiadaniu poprawnych zdań. I obowiązkowo ćwiczył nas w dowcipie.

- Lubiliście to?

- Dowcipy tak, ale nie tresowanie nas w ich opowiadaniu. Teraz jednak uważamy z bratem, że dobry dowcip, którym nas karmiono, to element dobrego wychowania. Ojciec też mówił, że trzeba szybko zmierzać do puenty, aby nie przynudzać w towarzystwie.

- Nikt nie opowiadał w taki sposób jakby chciał dojechać do Ciechocinka przez Kraków?

- Oj bywało. Moja mama tak opowiadała, ale ojciec ją zawsze trzymał w ryzach. W ogóle był nieznośny, niecierpliwy. Część tej niecierpliwości po nim odziedziczyłam, ale jak przystało na kobietę, musiałam tę niecierpliwość w sobie zdusić, aby nie narobić sobie kłopotów. Kobiety muszą być zdecydowanie grzeczniejsze niż mężczyźni.

- Poczucie humoru pani ojca było jednak wyrafinowane. Skąd się to brało?

- Presja sprawdza materiał. Ojciec żył w ciężkich czasach. Najpierw jako młody człowiek był na wojnie, później uciekł z pociągu, którym jechał do oflagu. A najtrudniejsze czasy, to były dla niego czasy stalinowskie. Człowiek, który był popularny, a nie miał legitymacji partyjnej, nie miał też łatwego życia. Ojciec nie znosił żadnych korzyści płynących ze znajomości ludzi u władzy. Jako młodej dziewczynie nie podobało mi się, że nie chciał przydziału na samochód, skoro wszyscy tak robią.

- Odreagowywał nieprzystosowanie?

- W domu, jak przystało na artystę. Na zewnątrz był uroczym, bardzo eleganckim człowiekiem, a w domu się złościł.

- Marudził?

- Bardzo! Tupał nogami, drobiazgi wyprowadzały go z równowagi, ale nigdy nie był brutalem.

- Jak go można było udobruchać?

- Tylko dowcipem. Wszyscy byli tak doskonale wyszkoleni, że nawet gosposie potrafiły coś zabawnego opowiedzieć.

- To presja ogromna, być ciągle dowcipnym.

- Tak, ale ojciec sam żył pod taką presją, bo co tydzień musiał wymyślać jakieś żarty do tygodnika "Świat" i do "Przekroju". Wkurzało go to potwornie i ciskał ołówkami. Zabieraliśmy mu te ołówki i też rysowaliśmy. Dla nas sztuka była czymś naturalnym. Mama za to była niezrealizowaną artystką, która poświęciła życie domowi. Wszystko jednak co robiła, miało artystyczny wydźwięk - układała kwiaty w wazonie, grała na pianinie, gotowała tę samą potrawę zawsze inaczej.

ZBIGNIEW LENGREN (1919 - 2003)

ZBIGNIEW LENGREN (1919 - 2003)

Absolwent Wydziału Sztuk Pięknych UMK w Toruniu. Rysownik, ilustrator, twórca plakatów i scenografii, autor tekstów literackich, wierszy dla dzieci, telewizyjnych programów rozrywkowych, współpracownik teatrów satyrycznych (recytacje i konferansjerka). Jako karykaturzysta debiutował w 1944 r. w piśmie “Stańczyk". Współpracował ze “Szpilkami", “Światem", “Trybuną Robotniczą", “Przekrojem" (seria rysunkowa Profesor Filutek publikowana od 1946 r)., “Playboyem". Kawaler Orderu Uśmiechu i laureat Złotej Szpilki z Wawrzynem' 88. Wydawnictwo Prószyński i S-ka wydało właśnie ksiąkę "Zbigniew Lengren".

- Dzięki temu tata mógł spokojnie zająć się twórczością?

- Oczywiście. Kobiety się poświęcają, ale niewiele dostają w zamian. Wszystko co się robi w domu, ciągle się psuje. Pieniądze, które się dostaje, się wydaje, dzieci się wychowuje i odchodzą. Kobiety, które poświęcają się domowi, mają często poczucie klęski.

- Przejęła pani ten wzorzec po mamie?

- Właśnie nie, bo następne pokolenia poprawiają błędy swych rodziców. Kocham dom, ale uwielbiam pracę zawodową. Nie chcę, jak mama, być smutna i bez nagród, niezrealizowana.

- A od taty, co w pani zostało?

- Mam chyba obie cechy po nim: tata gubił klucze, zakładał skarpetki nie do pary, ale w życiu zawodowym był bardzo precyzyjny. Właśnie dlatego był taki roztrzepany, bo zawodowo bardzo się skupiał. To jest to, czego nam teraz brakuje w dzisiejszych czasach. Nie potrafimy się skupić, wydaje nam się, że słuchanie radia i jednocześnie rozmawianie przez komórkę da się pogodzić. Trzeba robić jedną rzecz. Im bardziej jesteśmy skupieni na jednym, tym bardziej reszta od nas odpływa i stajemy się perfekcjonistami. Być może dlatego, że miałam takiego ojca, czułam się tak, jakbym wychowywała się w rodzinie hipisów.

- Wolna?

- Każdy kij ma dwa końce. Rodzice nie zadbali o to, abyśmy nosili aparaty nazębne, nie uczyłam się języków, zaniedbano nasze talenty artystyczne. Ale to, że nie czepiali się szczegółów, dawali wiele swobody, pozwalali na własne wybory, sprawiało, że mieliśmy ogromne poczucie honoru i wierzyliśmy w swoje możliwości, nauczyliśmy się rozsądku. To nie jest tak, że jak zabraniamy czegoś dzieciom, to one będą słuchać. Będą uciekać dziurą w płocie. Wszystko zależy od rozumu, który się obudzi w dzieciach. Moi rodzice potrafili ten rozum w nas obudzić.

- Ale pisze pani w książce o ojcu, że do dziś z bratem nie potraficie mówić o swych lękach i obawach, tylko ciągle żartujecie. Nie smutno wam z tego powodu?

- Jak pisał Kundera, cierpimy na nieznośną lekkość bytu. Trochę nam smutno, bo lepiej być otwartym niż zamkniętym. Ojciec wychował nas, że nie należy opowiadać o swoich zmartwieniach, ale trzeba sobie z nimi poradzić. Tak bardzo się do tego przyzwyczaiłam, że denerwuje mnie, gdy ludzie narzekają, są zbyt wylewni. O dziwo, denerwuje mnie jednak także, że sama nie mogę sobie ponarzekać. Nie potrafię, kurczę, naprawdę!

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska