Chodzi o gigantyczną kwotę – 600 mln. zł. A ściślej – chodziło przed 5 laty, bo dziś nie ma szansy, aby projekt ogromnej inwestycji w Toruniu zrealizować za takie pieniądze. Na urzędowych korytarzach wymienia się raczej kwotę z dziewięcioma zerami.
Znaków zapytania w tym przedsięwzięciu jest jednak znacznie więcej niż zer.
Serce w remoncie
Ale od początku.
Camerimage urodził się 31 lat temu w Toruniu. W pachnącej jeszcze PRL-em Auli UMK (przed gruntownym remontem). Organizator festiwalu, Fundacja Tumult, dwa lat wcześniej przejęła budynek dawnego zboru ewangelickiego na środku Rynku Nowomiejskiego.
Opuszczony i podupadły obiekt miał w 1989 zostać zamieniony na delikatesy. Za sprawą kampanii medialnej i wsparcia ludzi kultury, wojewoda zgodził się przekazać kościół Fundacji Tumult. Ta – jak zapewniał Marek Żydowicz - miała uczynić z niego „tętniące serce kultury w mieście”.
Grunt został przekazany 21 maja 1990 na 99 lat (do 2089) z opłatą roczną w wysokości 607 212 zł (po denominacji 60 zł i 70 gr). Fundacja nabyła też prawo własności budynku za cenę 292 500 000 zł (przed denominacją). Obydwie wartości zostały obniżone o 50 proc. ponieważ chodziło o obiekt zabytkowy.
A akcie notarialnym czytamy, że Fundacja Toruńskiej i Pomorskiej Sztuki Współczesnej TUMULT Toruński otrzymała grunt państwowy „z przeznaczeniem pod galerię sztuki, salę koncertową, miejsce kongresów, sympozjów, festiwali oraz działalność gospodarczą zgodną ze statutem”.
Fundacja zobowiązała się do odbudowy i remontu zboru ewangelickiego w trybie pilnym. Prace remontowe i adaptacyjne miały być przeprowadzone w okresie trzech lat od czasu przekazania obiektu. W praktyce remont ciągnął się 30 lat i sfinansowany został w ogromnej mierze z pieniędzy publicznych. W zabytkowym zborze pojawiały się od czasu do czasu wystawy, zaaranżowano w nim niewielką salę kinową, przez pewien czas mieściła się tu nieistniejąca już prywatna szkoła filmowa. „Tętniącym sercem kultury w mieście” zbór nie stał się nigdy, stał się za to siedzibą Fundacji.
Minister przyjeżdża z portfelem
W Toruniu festiwal Camerimage odbywał się siedem lat, później powędrował do Łodzi, a stamtąd do Bydgoszczy. Peregrynacje Camerimage i towarzyszące im fajerwerki wielokrotnie wcześniej opisywaliśmy.
Ostatecznie w 2019 prezydent Żydowicz (taką funkcję formalnie pełni) powraca do Torunia. Ale bynajmniej nie jako syn marnotrawny. Z przytupem. Okazało się, że wojujący kiedyś ze sobą prezydent Michał Zaleski oraz Marek Żydowicz nie tylko podali sobie ręce, ale dogadali się w sprawie gigantycznej inwestycji. Trzecim elementem układanki był ówczesny minister kultury Piotr Gliński.
Panowie w świetle reflektorów podpisali umowę o budowie w Toruniu Europejskiego Centrum Filmowego Camerimage, którego koszt oszacowano na 600 mln zł. Większość kosztów (400 mln zł) miało wziąć na siebie ministerstwo, pozostałą obiecało dorzucić miasto (200 mln). Udziałem Fundacji Tumult był znak towarowy „Camerimage”, który wyceniła na 19 mln 954 tys. zł.
Projekt wzbudził w mieście ogromne kontrowersje. Przeciwnicy inwestycji podnosili, że miasto znajduje się w czołówce najbardziej zadłużonych aglomeracji w Polsce. Na koniec ubiegłego roku zadłużenie Torunia wynosiło 1,2 mld zł. Do tego doliczyć trzeba łączne zadłużenie finansowe spółek z większościowym udziałem miasta oraz samodzielnych zakładów opieki zdrowotnej (dla których gmina jest organem założycielskim), które wynosi 473 mln. Mowa więc o długach na poziomie rocznego budżetu miasta.
Nerwowo na zapowiedzi prezydenta zareagowały również środowiska kulturalne, którym magistrat brutalnie dokręcał finansową śrubę w ramach oszczędności.
Pejzaż ze złotą żabą
Prezydent Zaleski był jednak w stanie przeforsować swój projekt w radzie miasta i ku powszechnemu zdumieniu, cała egzotyczna koalicja (KO, PiS i radni klubu prezydenckiego) poparła inwestycję, a później zmieniła plan miejscowy działki, na której stanąć miały nowe obiekty.
Tu pojawiły się kolejne znaki zapytania, ponieważ grunt znajdujący się w znakomitej lokalizacji (tuż obok wpisanego na listę UNESCO kompleksu staromiejskiego) został wcześniej przekazany miastu przez wojewodę tylko dlatego, że jego przeznaczeniem były funkcje rekreacyjne (stąd tradycyjna nazwa „Jordanki”). Tymczasem projekt przewidywał zabudowę całego kompleksu.
Jakby tego było mało, kolejne spory wzbudził zwycięski projekt. Choć Marek Żydowicz zapowiadał, że „to nie ma być dzieło architektury, ale arcydzieło", monstrualne bryły, jakie zaproponowało austriackie biuro Baumschlaer Eberle Lustenau wprawiło w konsternację część konserwatorów i historyków. W sąsiedztwie znajduje się co prawda równie nowoczesna bryła Centrum Kulturalno-Kongresowego Jordanki, ale ta ma wysokość czteropiętrowego bloku, podczas gdy ECFC w najwyższym punkcie zrównuje się z wieżowcami. Krytycy argumentowali, że fasady ze szkła i aluminium kłócą się z panoramą Starówki i z niesmakiem komentowali kulminację architektonicznej wizji - ogromny złoty posąg żaby.
Kino przy kinie
Sąsiedztwo CKK Jordanki to kolejny znak zapytania w sprawie. Inwestycja współfinansowana ze środków europejskich kosztowała 225 mln (przekraczając pierwotne szacunki o 100 mln). „Wielofunkcyjność i modularność obiektu umożliwia organizowanie wydarzeń kulturalnych oraz dużych konferencji, kongresów i targów” – czytamy na stronie CKK. „Budynek Centrum mieści Salę Koncertową (1012 m kw. dla 882 widzów) oraz Salę Kameralną (315 m kw. dla 287 widzów), które mogą być ze sobą połączone. W obu salach mogą odbywać się duże koncerty, targi, prezentacje samochodów. Sala Kameralna jest wyposażona w system kinowy 3D. Centrum posiada trzy modularne sale konferencyjne, restaurację, profesjonalny press room i podziemny parking dla 185 samochodów”.
Dla porównania witryna sąsiedniego ECFC o drugim etapie budowy. Powstać ma: „Centrum festiwalowe (Sala główna), centrum edukacji, przestrzeni wystawienniczo-targowej, domu kina i garaży podziemnych. (…) Centralną częścią obiektu będzie przestronna sala główna, która pomieści około 1500 osób”.
Dodajmy, że po drugiej stronie ulicy znajduje się budynek Cinema City, a niemal przez płot od ECFC – wielki gmach (4 tys. metrów samej powierzchni wystawienniczej), rozbudowanego ostatnio kosztem 20 mln zł) Centrum Sztuki Współczesnej z własnym... kinem.
Nie ma pieniędzy? Wydamy obligacje
Choć władze ECFC roztaczają pastelowe wizje kwitnącego kompleksu filmowego, dotychczasowe doświadczenie magistratu w kwestii wielkich inwestycji (zwanych przez złośliwych „pomnikami prezydenta Zaleskiego”) jest cokolwiek gorzkie. Tylko w ubiegłym roku CKK Jordanki przyniosło miastu 6,3 mln strat (i tak mniej niż poprzednich latach). Naciskane na minimalizowanie strat CKK musi zapełniać sale koncertami disco-polo. Ceny wynajmu są na tyle wysokie, że uniemożliwiają wykorzystanie przestrzeni na rzecz skromniejszych, lokalnych projektów.
Dla pełnego kontekstu dodajemy, że mowa o mieście liczącym około 172 tys. mieszkańców, które w najbliższych dekadach skurczy się do około 150 tys.
Pozostaje pytanie skąd miasto weźmie pieniądze na kolejne kosztowne przedsięwzięcie. - Planuje się, że środki na finansowanie inwestycji będą pochodzić z emisji obligacji – odpowiada rzecznik toruńskiego magistratu Marcin Centkowski.
To oznacza, że nowy prezydent, Paweł Gulewski, odziedziczył pomysł po swoim poprzedniku. W 2019, ówczesna skarbnik miasta, Magdalena Flisykowska-Kacprowicz wyjaśniała nam to następująco: „Obligacje mają tę zaletę, że okres ich spłaty można ustalić na 25-30 lat, a w przypadku kredytu – maksymalnie na 15 lat. Wydłużenie okresu spłaty istotnie zmniejsza roczne wydatki na obsługę długu”.
Sztuka bez domu
A teraz pytanie zasadnicze. Co właściwie powstaje w Toruniu? Jakkolwiek wydaje się to absurdalne, żaden radny i żaden z lokalnych polityków nie był w stanie w klarowny sposób udzielić mi odpowiedzi na to pytanie. Najczęściej padała odpowiedź, że chodzi o centrum festiwalowe. Impreza w sposób bezdyskusyjny zyskała w rozpoznawalność w filmowym światku, dopieszczając jedno ze środowisk filmowych. Tyle że festiwal to trzy tygodnie w roku.
Oddajmy więc głos dyrektorowi ECFC, Kazimierzowi Suwale: - To największa inwestycja kulturalna w województwie kujawsko-pomorskim, pod względem zaangażowanych środków finansowych ustępująca w skali kraju jedynie budowie Muzeum Historii Polski w Warszawie. To nie kolejny stadion, następna hala, czy jedna z wielu sal koncertowych. ECF Camerimage ma wypełnić lukę w infrastrukturze kulturalnej w naszym kraju. W ostatniej dekadzie powstały w Polsce siedziby m.in. Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu, Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach czy Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego, jednak sztuka filmowa nadal nie ma swojego domu. Tym domem stać się ma właśnie Europejskie Centrum Filmowe Camerimage.
Jest w tej narracji pewna luka. Otóż Narodowe Centrum Kultury Filmowej już istnieje. Z rozmachem pobudowano je w Łodzi. Tej samej Łodzi, w której mieści się najważniejsza polska uczelnia filmowa oraz Muzeum Kinematografii. Co ciekawe, tamtejszy projekt również jest wspólnym przedsięwzięciem resortu kultury oraz miasta. Tyle, że projekt łódzki przyklepała jeszcze poprzednia minister z Koalicji Obywatelskiej.
The End
Stąd już prosta droga do lawiny plotek i domniemań, że „projekt PiS-owski” ma być konkurencyjną wersją instytucji filmowej, umieszczoną blisko uczelni i studiów telewizyjnych związanych z o. Tadeuszem Rydzykiem.
Tak czy owak, przez wyborcze trzęsienie ziemi projekt Żydowicza przeszedł bez szwanku. Po prawie roku z Warszawy nadszedł jednak komunikat, że drugiego etapu budowy (centrum festiwalowego) ministerstwo już nie sfinansuje.
W kolejnych dniach po tej deklaracji rozpoczął się chocholi taniec niedopowiedzeń. Miasto nabrało wody w usta, ECFC zareagowało tonującym emocje komunikatem o konieczności dialogu. Nie wiadomo, czy powodem jest powódź i brak pieniędzy w kasie, czy może to, że ministerstwo przejrzało dokładniej dokumenty Fundacji Tumult i dostrzegło w składzie rady fundacji, obok Marka Żydowicza, nazwiska braci Janusza i Mirosława S. przed laty największych rekinów biznesu w regionie. Pikanterii dodaje fakt, że kiedy pod protokołami posiedzeń rady nanosić mieli podpisy, jednocześnie pozostawali ze sobą w sądowym konflikcie (Mirosław S. - jak relacjonowała prasa - „miał grozić, że pokroi na kawałki swego brata Janusza i rzuci psom na pożarcie”). We wrześniu Janusz S. został skazany przez bydgoski sąd na 5 lat więzienia za wielomilionową defraudację.
Nie bardzo wiadomo, co miałoby oznaczać zatrzymanie finansowania dla kolejnych etapów projektu, tym bardziej, że w umowie z ministerstwem nie ma mowy o finansowaniu poszczególnych etapów. Czy zatem zaprzestanie finansowania potraktowane zostanie potraktowane jako poważne naruszenia umowy i dojdzie do likwidacji ECFC? A może Tumult zadowoli się wyposażonym studiem do produkcji i postprodukcji za 89,8 mln. zł?
Tu jednak nowy prezydent Torunia, Paweł Gulewski ma twardy orzech do zgryzienia. Gdy przekonywał podczas konferencji prasowej do konieczności funkcjonowania choćby samego studia, argumentując że pomysł ten ma poparcie polskich organizacji filmowych, dziennikarze dopytywali za jakiego powodu prezent dla polskiej kinematografii ma współfinansować toruński podatnik.
PS., czyli postprodukcja
Skądinąd akurat lokalizacja studia na Jordankach budzi największe wątpliwości. Specjaliści z branży filmowej podkreślają, że najważniejszym elementem profesjonalnego studia jest logistyka, bo swobodnie muszą w jego okolicy tiry z dekoracjami. Z tego powodu tradycyjne studia mieszczą się zwykle z dala od centrów miast, w wielkich halach, a nie w szklanych biurowcach. Zakładając jednak nawet, że studio w Toruniu ma być obiektem nowego typu, z wykorzystaniem nowoczesnych technologii graficznych, nadal nie jest jasne, dlaczego ulokowano je akurat na jednej z najdroższych działek w mieście.
Pozostaje też pytanie - zwłaszcza w sytuacji porzucenia budowy pozostałych obiektów - dlaczego konkurencyjne wobec firm prywatnych komercyjne usługi z zakresu produkcji i postprodukcji filmowej świadczyć ma państwowa jednostka. Gwoli sprawiedliwości przyznać trzeba, że Camerimage ma w tej dziedzinie doświadczenie - np. cenionym montażystą jest syn Marka Żydowicza - Paweł, obecnie pełniący funkcję wiceprezesa Fundacji Tumult.
Choć rozmowy prezydenta Pawła Gulewskiego z wiceministrem kultury w sprawie przyszłości ECFC nie przyniosły nadal żadnych konkretów. Oprócz jednego, że - jak ujawnił prezydent - inwestycja za 600 mln nie wchodzi już dziś w grę.
Chyba, że Marek Żydowicz szykuje odpalenie PR-owej bomby w czasie festiwalu (co nie byłoby nowością). Wiadomo przecież, że życie pisze najciekawsze scenariusze. Tylko czasem bardzo kosztowne.
