Niby zawodnicy Olimpii walczą, prowadzą grę, mają swoje okazje, ale to rywale zdobywają bramki i punkty. Wykorzystują pierwszą nadarzającą się okazję. Nie marnują szansy, która się stwarza. Wykorzystują w pełni błędy popełniane przez biało-zielonych. Nie inaczej było w Ząbkach. Pierwszy gol został stracony po serii błędów, potem po raz kolejny zespół grał osłabiony.
W grze Olimpii i osiąganych przez nią wynikach nie sposób doszukać się jakiejś stabilizacji. Wszystko funkcjonuje od przypadku do przypadku. Nie można doszukać się żadnych symptomów, że może być lepiej i zespół będzie znaczącą siłą na zapleczu T-Mobile Ekstraklasy. Można zaklinać rzeczywistość, mówić o braku szczęścia, farcie rywala, ale to w żaden sposób nie poprawi sytuacji. Optymista powie, że do miejsca dającego awans brakuje tylko 6 pkt; natomiast pesymista podkreśli, że tylko 6 "oczek" przewagi jest nad strefą spadkową. Kto ma rację? Patrząc na to co prezentowali grudziądzanie, bardziej skłaniałbym się do tej drugiej opcji.
Biało-zieloni nie dali żadnych argumentów do ręki, by zaliczyć ich do grupy zespołów bijących się o awans. Cztery wygrane w środku sezonu, chociaż to najlepsze osiągnięcie w historii klubu w I lidze, nie znaczy wiele w kontekście wyników z początku i końca rundy, które były nieudane. Nie ma co szczycić się wygraną nad Energetykiem, który grał w dziewiątkę.
W tej rundzie żaden mecz Olimpii nie zapadł mi w pamięci, bym mógł powiedzieć, że zespół zdominował rywala od początku do końca i potwierdził to okazałym wynikiem. Za jedno spotkanie należą się czapki z głów: za mecz z Termaliką. Zespół przegrywał 0:2. Grał w osłabieniu i potrafił doprowadzić do remisu. Wygrane po 3:1 nad Puszczą Niepołomice, GKS Tychy i Okocimskim Brzesko przyjmuję jako normę. Nie przekonują mnie argumenty, że liga jest wyrównana i każdy może wygrać z każdym. To świadczy o jej słabości. Klasowy zespół, za jaki chce uchodzić Olimpia, powinien to wykorzystać. Przecież drużyna jest doświadczona, budowana od kilku sezonów i tym powinna pokonywać rywali. Jest niestety, zgoła odmiennie. A może jest drugie dno, o którym nie chce nikt powiedzieć i dlatego wynik jest dużo poniżej oczekiwań. Przynajmniej dla niżej podpisanego.
Tomasz Kafarski po meczu.