Dzieło menonitów - przybyszów z Niderlandów i Fryzji - jest wciąż wyraźnie widoczne w nadwiślańskim krajobrazie: to zwłaszcza wały przeciwpowodziowe, kanały odwadniające, sady owocowe i drewniane chałupy. W tym naszym zachwycie nad gospodarnością osadników rzadko zastanawiamy się, dlaczego ich już nie ma, dlaczego miejsca ich wiecznego spoczynku są tak bardzo zniszczone?
Zacznijmy od źródeł, czyli genezy przybycia menonitów do XVI-wiecznej Polski. Ówczesna protestancka Holandia, pogrążona w wojnach religijnych, nie tolerowała ruchu menonickiego, którego założycielem był Menno Simmens (1492-1559). Toteż menonici emigrowali. Polska przyjęła ich z otwartymi rękami, tym chętniej, że można było wykorzystać ich doświadczenie w walce z żywiołem wody. Przybyli więc na tereny spustoszone przez wylewy Wisły. Olędrzy - bo i tak nazywano przybyszów - ochoczo zajęli się wznoszeniem wałów przeciwpowodziowych, kanałów, mostów. Domy na terenach zalewowych wznosili na naturalnych lub sztucznie usypanych górkach (terpach). Te budynki, którym groziło zalanie, miały specjalną konstrukcję umożliwiającą przeniesienie się (także zwierząt) na piętro.
Menonici nie uznawali hierarchii kościelnej, służby wojskowej, składania przysiąg, urzędów państwowych. Jedynym autorytetem i drogą życiową były dla nich Biblia i jej surowe nakazy moralne. Związki małżeńskie zawierali prawie wyłącznie we własnej społeczności, nie uznawali rozwodów, nie bawili się, nie tańczyli, ubierali się skromnie. Dlatego - jak przypomina Jerzy Bitner, przewodnik turystyczny województwa kujawsko-pomorskiego, przez Polaków nazywani byli "smutnymi".
Początkowo nie posiadali własnych cmentarzy - korzystali z katolickich i ewangelickich. Uroczystości pogrzebowe były skromne. Na miejscu pochówku ustawiano wykutą w miękkim kamieniu stelę z wyrytymi datami narodzin i śmierci, z fragmentem pieśni religijnej, z sentencją. Całość oplatała wić roślinna, wieniec dębowy lub laurowy.
Los obszedł się z nimi okrutnie. W zaborze pruskim zmuszani byli do służby wojskowej. Powoli rozpływali się w rosnącej w siłę społeczności niemieckiej, ewangelickiej. Najgorszy był koniec II wojny światowej, gdy menonici musieli uciekać przed znaną z okrucieństwa Armią Czerwoną. Żołnierze za bardzo odróżniali ich od Niemców. Zajmujący ich siedziby po wojnie napływowi Polacy często też odczytywali napisy na nagrobkach jako niemieckie. Niszczono całe cmentarze.
Żal ściska serce, gdy patrzy się na resztki nekropolii. Ale nawet to, co zostało robi wrażenie. Stojące tu i ówdzie stele świadczą o wysokim kunszcie kamieniarzy, a niektóre są prawdziwymi dziełami sztuki. Większość żeliwnych krzyży została celowo połamana i zapewne sprzedana na złom.
Jeden z lepiej zachowanych cmentarzy między Chełmnem a Grudziądzem znajduje się na górce na obrzeżach wsi Sosnówka. Założony został ok. 1690 r. Jest tu wiele nagrobków o wielkiej wartości artystycznej, najstarsze z 1691 r. Nagrobek Leonharda Bartela żyjącego w latach 1858-1897 przeniesiono do Muzeum Etnograficznego w Toruniu.
Mniej okazały cmentarz w Łunawach Wielkich założono w drugiej połowie XVIII w. na płaskim terenie. Teraz jest ogrodzony i zadbany. Przy wejściu wystawiono tablicę informacyjną. Kamienny obelisk "Spoczywajcie w Bogu" stoi w sercu cmentarza.
W Podwiesku zmarłych chowano od początku XIX w. na górce. Zachowało się sporo kamiennych nagrobków, ale stele zostały zniszczone.
Wycieczkę w nadwiślańskie okolice zorganizował Tadeusz Frymark, wiceprezes Regionalnego Oddziału PTTK "Szlak Brdy" w Bydgoszczy.
Czytaj e-wydanie »