Urodziła się w Brześciu Szlacheckim, mieszkała w Pietrzykowie. W 1969 r. po zdaniu gospodarstwa rolnego przeprowadziła się do Chojnic. Chciała być blisko jedynego syna. Niestety, zmarł w 1987 r. Panią Martą opiekuje się jej synowa Irena.
Ma dwóch wnuków i pięcioro prawnucząt. Ich odwiedziny dają jej dużo radości. - Mama miała dziewięcioro rodzeństwa - mówi jej synowa. - Urodziła się jako druga. Za każdym razem bardzo przeżywała, gdy któreś z nich umierało. To był dla niej duży ból.
Pani Marta za młodu ciężko pracowała w gospodarstwie, więc i w ogródku z zapałem zabierała się do pielenia. - Nie dopuszczała mnie do tego zajęcia. Zresztą, ja i tak zawsze szybciej wysiadałam od niej, bo nie mam takich sił jak ona. Gdy mnie od razu wszystko bolało, ona się na nic nie skarżyła. Pieliła w kucki, a ja w tej pozycji długo nie wytrzymam - opowiada pani Irena.
Latem do ogródka zajrzy i teraz. Najczęściej siedzi sobie w altance. Truskawki zrywa prosto z krzaka. - Ostatnio mama jadła dużo owoców, ale wcześniej miała dietę bardziej tłustą - opowiada Irena Wcisło. - Być może właśnie to spowodowało, że jest taka zdrowa.
Co było najważniejsze w życiu pani Marty? Oprócz rodziny kościół. - Mama jest bardzo bogobojna - opowiada pani Irena.
Wiceburmistrz Jan Zieliński, jak zawsze ciekaw losów wojennych jubilatów, dowiedział się wczoraj, że były nietypowe. Pani Marta miała siostrę w Berlinie. Pojechała do niej. Odwiedziła ją też w latach 70, już w NRD. - Mama opowiadała, że nigdy nie dostała tylu kwiatów na urodziny, co wtedy - mówi synowa.
Czytaj e-wydanie »