Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pieniądze w śmieciach

Dariusz Nawrocki [email protected]
Jedni nazywają go śmieciarzem, inni szperaczem, a jeszcze inni terenowym przedstawicielem przemysłu utylizacji zużytych dóbr materialnych.
Jedni nazywają go śmieciarzem, inni szperaczem, a jeszcze inni terenowym przedstawicielem przemysłu utylizacji zużytych dóbr materialnych. Fot. Dominik Fijałkowski
Co go do tych śmieci ciągnie? Na pewno nie smród. Nie czuje go już co najmniej od kilkunastu lat. - Człowiek w śmieciach zarobi na paliwo i tam, gdzie mógłby dojść, dojedzie - mówi Leszek Bartczak.

Z daleka już słychać, że nadjeżdża. Butelki po wódce obijają się o siebie, wpadają na puszki po piwie. Na dnie przyczepki jest ich na razie niewiele. Jest 10.00 rano. W trasie jest dopiero od dwóch godzin. Przeczesał zaledwie kilka śmietników. Parkuje przy kontenerze. Wysiada z golfa. Zakłada rękawice. Chwyta haczyk zrobiony z wałka malarskiego. Otwiera właz i nurkuje w śmieciach. Łowi, szuka, znajduje. Głównie butelki i puszki. Sprawnym ruchem ręki wylewa resztki ich zawartości i wrzuca do przyczepki. W domu je umyje i zedrze z nich nalepki. Bywa że w ręce wpadnie mu złamana miotła. Trafia na rosnący stos odpadów. Przyda się. Szczęście jest wielkie, gdy złowi złom wart tyle, co przyczepka butelek. Taki skarb to jednak rzadkość.

Stopy jak dupsko niemowlaka
Leszek Bartczak jest rodowitym mieszkańcem Kruszwicy. Za dwa dni skończy 60 lat. Wielu jego rówieśników urodzonych w marcu lub maju jest już emerytami. On też liczy, że dołączy do tego zacnego grona. Złożył papiery i czeka. Ale nie biernie. - Ja w domu długo nie usiedzę. Jakbym usiadł, to bym umarł, a w najlepszym razie ogłupiał - wyznaje nie przerywając pracy.

Jest na zasiłku przedemerytalnym. Dostaje marne 800 złotych miesięcznie. W swoim długim życiu imał się różnych zajęć, nie zawsze powszechnie szanowanych. Był grabarzem, pracował w kostnicy, dozorował wysypisko. Ale to gazownia najbardziej dała mu w kość. - Musiałem chodzić w gumowych butach. Nogi mam tak odparzone, że każdy kamyczek czuję. Mam stopy, jak dupsko niemowlaka. Żadne maści już nie pomagają - opowiada marszcząc czoło. - Szczęście, że mam ten samochód. Człowiek w śmieciach zarobi na paliwo i tam, gdzie mógłby dojść, dojedzie - dodaje z uśmiechem. Starczy więc i na paliwo, i na cukierki czekoladowe. Nigdy na wódkę. W przeciwieństwie do większości szperaczy - nie pije.

Tu półlitrówka, tu ćwiartka
Dozorcą na wysypisku był przez trzynaście lat. To tam połknął haczyk. Początkowo biernie się przyglądał, jakie skarby inni znajdują w stercie śmieci. Wreszcie sam chwycił przyczepkę i czekał aż przywiozą mu kolejne kontenery. - Przywozili, wysypywali i odjeżdżali sobie precz. A wtedy ja obchodziłem te kupy i zbierałem butelki. Tu półlitrówka, tu ćwiartka się trafiła. I tak pieniądz dodatkowy w kieszeni się znalazł - wspomina.

Gdy stracił pracę na wysypisku, doszedł do wniosku, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dotąd czekał aż kontener podstawią mu pod nos. Często był już dokładnie przeczesany przez śmieciarzy działających w terenie. Teraz mógł do nich dołączyć. Mając samochód nie musiał się ograniczać jedynie do małego osiedla. Działa więc na zdecydowanie większym terenie. Ma dostęp do nieporównywalnie większej liczby kontenerów.

100 złotych dniówki
Jeździ po całym powiecie inowrocławskim. Od kontenera do kontenera. Jedni nazywają go śmieciarzem, inni szperaczem, a jeszcze inni terenowym przedstawicielem przemysłu utylizacji zużytych dóbr materialnych. Sam nie wie, jak nazwać to, co robi. To nieważne. Ważne, że segregując odpady, robi coś dobrego dla świata. Wyręcza tych, którzy butelek nie wrzucili do odpowiednich pojemników. Przy okazji do kieszeni wpada mu kilka groszy. Bywa, że na jednym objeździe przez powiat zarobi nawet 100 złotych. - Ale to jest dniówka od wczesnego rana do późnego wieczora - zaznacza.

Podobno po latach spędzonych na wysypisku człowiek nie czuje już smrodu rozkładających się śmieci. - Niektórym to śmierdzi. Mi nie. Ja już tej woni nie czuję - zapewnia.

Muchy i osy już na nim nie siadają. - One mnie tak wyżarły, że nic apetycznego na mnie nie widzą - śmieje się. Nawet na myszy patrzy z przymrużonym okiem. - Mówią, że Popiela myszy zjadły. To bujda. Już mój dziadek mi opowiadał, że to panny go zmarnowały, a nie myszy. Bo do Popiela każda panna musiała iść. Pewnego dnia zeszło się ich za dużo i chłop nie wytrzymał - opowiada. Lubi, jak ludzie śmieją się z jego historii.

W Ameryce to robią
Mówi, że jak dostanie 1500 złotych emerytury, to rzuci śmieci w cholerę. Zaraz jednak dodaje, że ten fach wszedł mu już w krew. Niby nic atrakcyjnego, a ciągnie go do tych kontenerów. Prawda, że ludzie dziwnie się na niego patrzą, jak tonie w śmieciach. - Jest to praca niewdzięczna. Zawsze taka była i jest. W Ameryce to robią, a ja w Polsce mam się tego wstydzić? Lubi to. A poza tym, jak tu nie podnieść pieniądza, który ktoś wyrzucił do kontenera.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska