Stolarzem był od zawsze. Wszystkiego nauczył się sam. Tworzył, przerabiał, przeprowadzał renowacje starych mebli. Stolarką zainteresował swojego kolegę Romana Kiełba, a ten po latach zrewanżował się i wciągnął go w rzeźbienie.
Pierwsze dłutka kupił sobie za kilkanaście złotych w markecie budowlanym. Od kolegi dostał kawałek deski lipowej i zaczął rzeźbić. Zadebiutował płaskorzeźbą przedstawiającą łabędzie. Zaczął ją tworzyć dokładnie w swoje 45. urodziny. Potem były kaczki i sowy. Przyznaje, że wpadł w totalny amok. Całe noce spędzał przy rzeźbieniu. Mijała godzina 4. w nocy, a on ciągle tworzył i tworzył.
- Mąż ma duszę artystyczną. Miał iść do szkoły aktorskiej. Dlatego, gdy w końcu zaczął rzeźbić, nie było to dla mnie żadnym zaskoczeniem - zdradza pani Małgorzata, żona artysty. Pan Marek protestuje, gdy nazywam go artystą. - Żeby być artystą, trzeba tworzyć rzeczy, które zapierają dech w piersiach, dzieła, które nie przeminą - tłumaczy.
Ciągle się uczy, podpatruje innych. - Cały czas mam strach przed zbyt głębokim wejściem w drewno. To jest strach, żeby nie popsuć - wyznaje.
W ciągu ostatnich dwóch lat odwiedził kilka plenerów. Podpowiedział więc wójtowi gminy Inowrocław, że warto zorganizować coś podobnego w Łojewie. Potem mocno zaangażował się w organizację imprezy.
Zobacz też: Bajkowe ławeczki dłutem i piłą robione. Plener rzeźbiarski w Janikowie [zdjęcia]
Lipcowy plener zakończył się sukcesem. Gmina zyskała dziesiątki fantastycznych rzeźb, które wyszły spod rąk największych artystów z Polski, Niemiec, Białorusi i Ukrainy.
Pan Marek cieszy się, że odkrył w sobie tę pasję. - Jak miałbym zajmować się tylko swoim gospodarstwem, długo bym nie wytrzymał. Musiałbym sobie znaleźć jakieś inne zajęcie, które by mnie pochłonęło - wyznaje pan Marek.