Psiak z całą rodziną mieszka na Mazurach. Pewnego dnia po prostu zniknął. - Często wychodził przez bramę i odwiedzał naszą sąsiadkę - wspomina Robert Jaworski, właściciel Franklina. - Jednak nigdy nie uciekał. Podejrzewamy, że został skradziony.
Przeczesali internet, dzwonili do schronisk, jeździli po okolicy i rozwieszali ogłoszenia. Psa nigdzie nie było. Nie stracili jednak nadziei. - Pamiętam, że córka czekała aż znajomy po nią przyjedzie i przeglądała strony w internecie - mówi Jaworski. - Nagle na profilu bydgoskiego schroniska dla zwierząt natknęła się na zdjęcie psa, który wyglądał jak nasz Frank.
Wsiedli do samochodu i przejechali 300 kilometrów do azylu. - Gdy tylko podeszliśmy do boksu, w którym był Franklin stało się coś dziwnego - relacjonuje Jaworski. - Zawołaliśmy go po imieniu, a on obrażony się odwrócił i pomaszerował w kąt.
Mimo tego postanowili, że wrócą z nim do domu.
O tym, że psiak z azylu jest ich Frankiem dowiedzieli się, gdy tylko przekroczyli próg domu. Zwierzę przeszło się po wszystkich pokojach i zatrzymało dokładnie w miejscu, w którym powinny stać jego miski.
- Psy, które znalazły się w całkowicie nowym otoczeniu się tak nie zachowują - wyjaśnia Jaworski. - Powinien być nieśmiały, przestraszony i niepewny. A on dokładnie znał każdy kąt. Wcześniej spał w fotelu w bardzo charakterystyczny sposób. Teraz również tak robi.
Franklin w tym roku skończył cztery lata. Półtora roku spędził poza domem. Nie wiadomo, jak to się stało, że wylądował w bydgoskim schronisku.
- Przez większość tego czasu musiał u kogoś przebywać - uważa Jaworski. - Jakoś pokonał te wszystkie kilometry. Jednak najważniejsze, że jest już w domu.