Inni uczestnicy imprezy, a było ich 173, też byli zadowoleni i choćby nie wiadomo co z pogodą by się działo, nadal by tak by było. Ten typ tak ma - można wyjaśnić najprościej, bo to rodzaj człowieka twardego, niezłomnego, odważnego, cieszącego się naturą i bliskością innego wodniaka. Na jego pomocną dłoń zawsze może liczyć.
Dlatego z chłodnej kąpieli, a było ich kilka, szybko wodniacy byli ratowani i na przyjaznym brzegu, rozgrzewani herbatą, dochodzili do siebie.
Jeden tylko szczegół uśmiech z ich twarzy mógł zdjąć - to widok nadrzecznych wiatrołomów, siłą sierpniowej nawałnicy uczyniony. Mnóstwo takich obrazków na trasie naszego spływu z Mylofu do Płaskosza, za dużo.
Właśnie tam - w Mylofie pośród Borów Tucholskich wioślarze zeszli na wodę. W tym roku poziom Brdy znacznie wyższy niż zwykle, toteż jej nurt szybszy i z tej racji kajaków szybsze płynięcie. Przeszkód za to mniej, bo powalone drzewa już dawno usunięte zostały z koryta, a z nimi również te od dawna zalegające w wodzie.
Na początku drugiego etapu spływu, na 7-kilometrowym odcinku z Nadolnej Karczmy do Woziwody, rozegrano tradycyjnie wyścig. Najszybsza spośród kobiet okazała się Renata Stoś z klubu „Zimorodek” w Wągrowcu, a najszybszym mężczyzną był Łukasz Gliński z bydgoskiej „Kayakmanii”. Iwona Jeziorska i Andrzej Gomol (RTW Lotto-Bydgostia) triumfowali w kategorii załóg mieszanych, a w męskiej dwójce najszybciej przypłynęli Jacek Kuliberda i Maciej Matuszewski (RTW Lotto - Bydgostia). I jeszcze załogi kanadyjek - tu najlepsi byli Tadeusz Kapuściński i Piotr Kapuściński z PGE - oddział Opole.
Drugi etap zakończył się tuż za ujściem rzeczki Hizjanny (płynie z Tucholi) do Brdy - w Plaskoszu.
Spływ oczywiście zagrał dla Orkiestry. Podczas wieczoru komandorskiego bydgoski kajakarz Robert Bazela wylicytował specjalną koszulkę spływową za 450 zł, a wszyscy uczestnicy zasilili poważną gotówką puszki wolontariuszy w śluzie Miejskiej w Bydgoszczy. Spływ po raz pierwszy w swej 52-letniej historii śluzował się (poprzednio przenoszono kajaki przez Wyspę Młyńską), co uczestnicy przyjęli z ogromnym zadowoleniem.
Gdyby ktoś zastanawiał się dlaczego drugi etap zakończył się w Plaskoszu, a trzeci powiódł przez Bydgoszcz, odpowiedź jest prosta - kajakarze i ich sprzęt przewiezieni zostali (z pominięciem odcinka Brdy i Zalewu Koronowskiego) bezpośrednio do bydgoskiej Smukały i tam spłynęli do centrum miasta, kończąc przygodę w klubie RTW Lotto-Bydgostia. Bazą wodniaków przez cały spływ był zajazd w Fojutowie.
„Nie liczy godzin i lat, to Grzegorz, ojciec, nasz brat. Płynąc w dal, wciąż bez dat, wodny swój znaczy ślad, własny ślad” - śpiewali kajakarze na cześć Grzegorza Rajewskiego, komandora spływu. I pięknie, bo Grzegorz od lat prowadzi brawurowo wioślarzy przez meandry Brdy.
W tym roku wśród uczestników nie było Aleksandra Doby z Polic, najsłynniejszego kajakarza na świecie, trzykrotnego pogromcy Atlantyku, bo wspierał Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy w Irlandii.
Organizatorem spływu był jak zawsze Zespół Elektrociepłowni Bydgoszcz, oddział należący do spółki PGE Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna.
Wśród uczestników płynął dzielnie sam dyrektor oddziału Wojciech Dobrak. Na koniec ogłosił przygotowania do 53. imprezy.