Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po prostu Juan

Jadwiga Aleksandrowicz
Nie wiadomo, jak potoczyłoby się życie zdolnego Kubańczyka, który w nagrodę za dobre wyniki w nauce pojechał studiować do Moskwy, gdyby nie miłość. Do Polki, koleżanki ze studiów. Dziś na Kujawach mówią o nim "nasz Juan", wymawiając imię jak należy: Huan, przez "h".

Zamieszkał w Polsce, więc zdradził

Najpierw poznawali go aleksandrowianie, gdy Renata, absolwentka moskiewskiej pedagogiki, ze specjalnością logopedia, przywiozła do miasta roześmianego od ucha do ucha sympatycznego Kubańczyka. - Nie wiem, czy rodzina żony przeżyła szok, gdy mnie zobaczyli po raz pierwszy. Jeśli tak, to nie okazali tego - śmieje się Juan.

Ślub z Polką i przyjazd po studiach do Polski przekreślił na zawsze jego związki z rodzinną Kubą. - Noszę piętno zdrajcy. Z rodzicami i rodzeństwem nie mam żadnego kontaktu. Kiedyś dochodziły listy, zapewne cenzurowane. Teraz już nie. Wieści o rodzinie mam od siostry, mieszkającej w Stanach Zjednoczonych lub kuzynki, która mieszka we Włoszech. Moja rodzina nie ma prawa do mnie przyjechać, ja nie mam odwagi pojechać do niej, bo nie wiem, czy wrócę - mówi Juan Perez, specjalista w pracy z dziećmi upośledzonymi, konkretnie głuchymi i niedosłyszącymi. - Skończyłem surdopedagogikę - wyjaśnia.

- Kiedy dwanaście lat temu zobaczyłam Juana Pereza w naszej szkole, nie ukrywam, zdębiałam, bo takich gości nie miewamy - śmieje się Wiesława Sawicka, dyrektorka Szkoły Specjalnej w Domu Opieki Społecznej dla Dzieci Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety w Grabiu (gm. Aleksandrów Kujawski). - Trochę mnie przestraszył, a trochę ujął, gdy łamaną polszczyzną powiedział, że chciałby pracować z naszymi dziećmi. Mocno przekonywała mnie do tego pomysłu jedna ze starszych sióstr zakonnych. Gdy zobaczyłam, że szybko złapał kontakt z naszymi dziećmi, postanowiłam zaryzykować. Dziś wiem, że to była dobra decyzja. Nasze dzieciaki Juana uwielbiają, a on ma dobre wyniki w pracy z nimi.

Zaczarowana sala

Sala do zajęć rewalidacyjno-wychowawczych to tylko z pozoru ponure pomieszczenie z przyciemnionymi oknami. Bo gdy Juan włączy te wszystkie wirujące światełka. Gdy z głośników płynie odpowiednio dobrana muzyka, a nad wielkim łożem-materacem zaczynają się przesuwać zawieszone pod sufitem kolorowe ptaki, to podopieczny Juana, autystyczny 18-latek z głębokim upośledzeniem umysłowym, zaczyna w pozycji leżącej kiwać całym ciałem, wyciąga do Juana rękę, wydaje dźwięki, które Juan potrafi odczytać.

- Dobrze, mój mały, dobrze. Zaraz puścimy światełka w drugą stronę. Cieszysz się, prawda? Marcin, bo tak ma na imię chłopak, wydaje okrzyk, wyciąga drugą rękę do Juana. - Świetnie - chwali Juan, gdy podopieczny zaczyna się bujać rytmicznie w takt muzyki. Nastolatek jest bez butów. Właściwie, gdy leży na materacu, tak powinno być. Ale on butów w ogóle nie lubi. To znaczy, nie lubi, żeby były na nogach. Traktuje je jak zabawki. Nosi na rękach. Ale po zajęciach, gdy Juan każe mu je założyć na nogi, posłusznie to robi. Pewnie za chwilę w pokoju lub na korytarzu je zdejmie, ale na razie wykonuje polecenie terapeuty.

Na łóżku wodnym posuwa się na brzuchu Janek. Pod łóżkiem są zamontowane potężne głośniki, które powodują dodatkowe drgania łóżka. Do uszu sączy się jednak miła cicha muzyczka. Janek kręci głową, w prawo, w lewo. - Podoba ci, się, Jasiu? Janek kręci głową intensywniej, wydaje okrzyk. - Jest zadowolony. To łóżko lubi najbardziej - mówi Juan. Chwilę przedtem troskliwie przeniósł Jasia z wózka inwalidzkiego na wielki materac połączony z łóżkiem. Janek szybko przemieścił się na falującą powierzchnię, ale gdy zorientował się, że rozmawiamy o Marcinie, przypełznął bliżej kolegi.

- Moim zadaniem jest nie tylko rozwijać różne bodźce u tych dzieci. Do tego służy ta sala, gdzie rozwijamy zmysł dotyku, słuchu, wzroku. Tu one mają się też wyciszyć, zrelaksować, bo wówczas łatwiej do nich trafić - tłumaczy Juan. Zapewnia, że widzi postępy w zachowaniu, odruchach, sposobie porozumiewania się swoich podopiecznych. Poza tym pracuje w aleksandrowskim Zespole Szkół nr 2 i w Aleksandrowie pracuje indywidualnie z jednym dzieckiem w jego domu.

Pracuś, jakich mało

- Kiedyś pracowałem w Grabiu na całym etacie. Chciałem jednak być bliżej domu i spróbować, czy dam sobie radę z inną młodzieżą, taką bez problemów psychicznych, pełnosprawną. Uczę języka hiszpańskiego i rosyjskiego w Technikum Gastronomicznym. Dojeżdżam też do szkoły językowej we Włocławku, gdzie uczę hiszpańskiego. Daję prywatne lekcje w Ciechocinku i Aleksandrowie - mówi - Ale najlepiej się czuję w Grabiu.

Ma tu teraz tylko 6 godzin, ale prosił, by mógł prowadzić zajęcia trzy razy w tygodniu po dwie godziny. - Chodziło mi o mniej więcej stały, rytmiczny kontakt z podopiecznymi. Wtedy można osiągnąć lepsze efekty - tłumaczy. Jakby mu było mało, na weekendy zabiera do swojego domu Tomka. Oczywiście, gdy Tomek jest grzeczny. - Dzieciaki czasem mnie "podchodzą". Mówią, że Tomek coś zbroił i zaraz proponują, żebym wziął do domu kogoś innego - śmieje się Juan. Tomek jest dobrym, ciekawym świata dzieckiem. Stale pyta o różne rzeczy, czasem dziesięć i więcej razy o te same: - A co to jest? A Juan po raz dziesiąty lub piętnasty cierpliwie tłumaczy.

- Juan to niezwykle pracowita osoba. Nie spotkałam takiej drugiej - mówi Elżbieta Pietrzykowska, opiekunka Galerii Pod Dachem Nieba w Ciechocinku, gdzie Juan od czasu do czasu "oprawia" muzycznie organizowane tu wernisaże. Gra na instrumentach perkusyjnych. Muzycznie uzdolnione są również jego dwie córki, 18-letnia Paula i 14-letnia Lusy, która chodzi do szkoły muzycznej w Toruniu i uczy się gry na saksofonie i pianinie.

Urodzony optymista

Renata Perez przyznaje, że niewiele jest takich chwili, gdy cała rodzina jest razem, bo ona prowadzi prywatny gabinet logopedyczny, a Juan jeszcze robi kurs dla przewodników turystycznych. Ale gdy już się zejdzie cała czwórka, nierzadko w domu rozlega się salsa. Znak, że rodzina... tańczy. Oczywiście śmiejąc się. Nie z nieporadnych kroków czy ruchów bioder, bo te są profesjonalne. Śmieją się, bo takiego wspólnego radowania się nauczył ich Juan, który mówi, że salsę ma we krwi.

- To wieczny optymista. Czasem jego optymizm mnie przeraża. Porywa się na rzeczy, wydawać by się mogło, nieosiągalne dla nas. Jak budowa domu, praktycznie bez pieniędzy. Gdy któregoś dnia powiedział, że zbudujemy dom, pomyślałam: wariat! Za co? No i zbudowaliśmy. Nasze ukochane miejsce, do którego zlatujemy się po pracy i nauce - mówi Renata Perez.

Ci, którzy poznali Juana, po kilku z nim spotkaniach twierdzą, że ten sympatyczny, serdeczny i życzliwy ludziom Kubańczyk ma w sobie jakąś moc: sprawia, że człowiek wierzy, że wszystko, czego się podejmuje, musi się udać.

- Po prostu Juan - przedstawia się każdemu. W DPS dla Dzieci w Grabiu na jego zajęciach nie ma pana czy wujka. Też jest tylko Juan. Po prostu Juan.
***
Imiona obu podopiecznych Juana w Grabiu zostały zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska