
(fot. infografika Jerzy Chamier-Gliszczyński)
Ubranego w dresy Mikołajskiego wprowadzono na salę rozpraw tuż po godzinie 9. Później sąd zarządził krótką przerwę na rozpatrzenie prośby dziennikarzy "Gazety Pomorskiej" i Radia PiK. Prosiliśmy o zgodę na opublikowanie danych osobowych i wizerunku oskarżonego oraz możliwość rejestrowania dźwięku. Sędzia Tomasz Pietrzak zgodził się, tłumacząc decyzję ważnym interesem publicznym i faktem, że nazwisko Mikołajskiego było już publikowane, bo wcześniej ścigany był listem gończym.
Przyznał się do winy
Prokuratura zarzuciła 28-letniemu bydgoszczaninowi, że 10 września ub.r. uciekając po pijanemu samochodem przed strażą miejską jechał pod prąd, a później wjechał na chodnik w pobliżu przystanku autobusowego, przy rondzie Toruńskim w Bydgoszczy. Tam potrącił małżeństwo z dzieckiem. Kamila i Tomasz L. mieli połamane nogi, a ich syn pogruchotany kręgosłup oraz m.in. obrażenia wątroby i śledziony. 5-letni Filip zmarł w szpitalu.
Artur Mikołajski przyznał się w czwartek do winy. - Ruszyłem ze stacji tym samochodem w Wojska Polskiego, później w dół, Ujejskiego. Chciałem zatrzymać się koło przystanku, bo jechałem pod prąd i jechali za mną strażnicy. Później nie wiem, co się ze mną działo. Zostałem zatrzymany i dopiero w radiowozie zauważyłem, że kogoś potrąciłem. Ja się chciałem tym samochodem tylko przejechać - mówił oskarżony. I dodał, że bierze psychotropy, leczy się na padaczkę i chodzi do psychiatry, bo kiedyś się pociął.
Spał w samochodzie
Obrońca bydgoszczanina będzie miał twardy orzech do zgryzienia. Artur Mikołajski jest drobnym cwaniakiem-kryminalistą bez stałej pracy, handlarzem i złodziejem samochodów, nadużywającym alkoholu. 10 września ub.r. zanim wsiadł do samochodu wypił siedem piw.
Wiele razy siedział w więzieniu za drobne przestępstwa, włamania i kradzieże. Zatrzymano go też, kiedy jechał po pijanemu samochodem. Sąd orzekł zakaz prowadzenia pojazdów, ale to nic nie znaczyło. Od wiosny ubiegłego roku ukrywał się, bo poszukiwano go listem gończym. Bywał w domu, ale spał w samochodach, a przy okazji handlował nimi. Przyznał się też do dwóch kradzieży aut w Bydgoszczy. To dodatkowe zarzuty podczas procesu.
W czwartek odczytywano zeznania i przesłuchiwano świadków. Sąd uznał, że wystarczy odczytać zeznania pokrzywdzonych - rodziców Filipa, którzy są też oskarżycielami posiłkowymi. W czwartek oboje przyszli do sądu o kulach. Pamiętają, że tego dnia jechali razem po okulary dla syna, który dwa dni wcześniej wyszedł ze szpitala, z okulistyki.
"Mąż krzyknął: "Uciekajcie". Straciłam przytomność. Kiedy ją odzyskałam leżałam na trawie. Pytałam się, co z Filipem. Ktoś powiedział, żebym się nie ruszała, że Filipa reanimują. Zawieźli nas do szpitala. O tym, że mój synek zmarł, dowiedziałam się następnego dnia rano" mówiła w śledztwie Kamila L.
Nie wyraził skruchy
Odczytano też zeznania postronnych świadków, choćby Rafała R., który zjechał z drogi, żeby pomóc w ratowaniu ofiar. "Jechałem drugim pasem. Kiedy zobaczyłem, co się dzieje, zaparkowałem na pasie zieleni pomiędzy jezdniami. Pobiegłem pomagać mężczyźnie, który wołał "Co z Filipem".
Arturowi Mikołajskiemu grozi do 12 lat więzienia. W czwartek w sądzie był poważny i małomówny, ale nie wyraził skruchy.