Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podzielić się nadzieją

Roman Laudański
Uczestnicy wtprawy na Elbrus. Od prawej: Jan Mela, Ewa Nowak, Łukasz Żelechowski, Piotr Pogon, Paweł Ząbek, Bogusław Bednarz i Marcin Dudek.
Uczestnicy wtprawy na Elbrus. Od prawej: Jan Mela, Ewa Nowak, Łukasz Żelechowski, Piotr Pogon, Paweł Ząbek, Bogusław Bednarz i Marcin Dudek.
Rozmowa z Janem Melą, podróżnikiem, prezesem Fundacji "Poza Horyzonty"

- W internecie pojawiają się nieprzychylne komentarze, po co niepełnosprawni wchodzą, a raczej są wnoszeni np. na Kilimandżaro? I po co wydawać tyle pieniędzy na podróże?

- Dla mnie liczą się proporcje między idiotycznymi wpisami a normalnymi. Nie zostałem wniesiony na żadną górę. Taka wyprawa oczywiście kosztuje kilkadziesiąt tysięcy złotych, ale to są pieniądze od sponsorów, których nie możemy wykorzystać na co chcemy. Zamiast wydawać pieniądze na podróże można by za nie kupić np. zupki chińskie dla biednych, ale to zaspokoi na chwilę głód, lecz nie da nadziei. Są różne sposoby pomagania: jest potrzebujący, to zbieramy na protezę. Czasami chcemy jednak podzielić się nadzieją z ludźmi, do których ciężko jest dotrzeć. Nie przyjdziemy do każdego z nich i nie powiemy: stary, nie daj się, wstawaj!

- To jakiego argumentu użyć? Jak do nich dotrzeć?

- Wyprawy nie są po to, by Janek Mela mógł wejść na kolejny i kolejny szczyt. Dla mnie nie ma znaczenia, czy to jest Kilimandżaro, Elbrus czy góra za Warszawą. Gdyby udało się osiągnąć medialnie ten sam efekt, to nie musiałbym iść na Elbrus, a usypałbym sobie górę i na nią wszedł. Dla mnie sensem wypraw jest to, że ja, Janek Mela, żaden sławny chłopak, a gość bez ręki i bez nogi mogę coś osiągnąć. A Łukasz Żelechowski, niewidomy, któremu większość ludzi poraziłby: stary, siedź w domu i się nie wygłupiaj - powie: nie, kocham góry i nie będę siedział w domu! Chcę żyć pełnią życia!

- I kochasz podróże?

- Kocham autostop. Ludzie widzą we mnie tylko to, o czym informują media. Duże wyprawy są bardzo małą częścią mojego życia. Nimi chcemy dać ludziom nadzieję. Nie porównuję się do Jana Pawła II, ale on nie woził po wszystkich kontynentach chińskich zupek, tylko całował ziemię i przynosił nadzieję. Pół godziny po zupce człowiek znów jest głodny. Nadzieją można nakarmić człowieka na dłużej.

- Pięć lat temu nadzieję dał tobie podróżnik Marek Kamiński, "wyrywając" okaleczonego szesnastolatka na biegun. Spłacasz dług Fundacją "Poza Horyzonty"?

- Po części tak. We wszystkich swoich nieszczęściach życiowych miałem ogromnie dużo szczęścia do tak szalonych ludzi jak Marek Kamiński czy Ania Dymna. Kiedy sam nie wytrzymywałem, to oni pokazywali mi: stary, nie możesz się poddać. Masz cel i dąż do niego. Marek Kamiński nie pokazał mi tylko jak zdobywać bieguny, bo to jest wiedza życiowo bezużyteczna. Pokazał, jak się wyznacza cele i marzenia! Każdy może nazwać je po swojemu. Ważne jest, żeby się nie poddawać. Mnóstwo ludzi, podobnych do mnie, nie spotyka ich na swojej drodze. Próbuję znajdować takich ludzi i pomagać im w wyznaczaniu im celu. Nazywam takich ludzi Małymi Księciami. Każdy ma potencjał do szczęśliwego życia i spełniania marzeń.

- Spotkałeś się z chłopcem, który we Wrocławiu wpadł pod tramwaj. Tobie łatwiej pomagać takiemu dziecku?

- Witek Malisiak, ośmiolatek z Wrocławia, jedną nogę ma bardzo zmiażdżoną, drugą w części amputowaną. Chłopak jest załamany, potrzebuje protezy, a pochodzi z bardzo biednej rodziny. Kiedy w jego domu urodziło się dziewiąte dziecko ojciec popełnił samobójstwo pozostawiając wszystko na głowie matki. Ledwo wiążą koniec z końcem, a tu jeszcze taki wypadek. Dowiedzieliśmy się o Witku z mediów i postanowiliśmy pomóc. Zorganizowaliśmy kilka rzeczy i zebraliśmy pieniądze. Czasem mnie pytają, jak znajdujemy podopiecznych? Nie musimy ich szukać, bo dostajemy tak dużo e-maili z prośbami o pomoc, że nie mamy z tym problemu. Taka działalność jest potwornie trudna. Proteza może kosztować dwadzieścia i dwieście tysięcy. Strasznie ciężko byłoby zbierać tak kosmiczne kwoty. Jednym z planów naszej fundacji jest stworzenie ogólnopolskiego programu protezowania. Mamy zaprzyjaźnioną firmę protetyczną i szukamy partnera strategicznego, który włączyłby się jako sponsor.

- Jak pomaga państwo?

- Kiedy ktoś w Polsce potrzebuje protezę za 20 tys. zł, to Narodowy Fundusz Zdrowia jest w stanie zrefundować kilkaset złotych! Gdybym miał na to liczyć, to cała rodzina musiałaby się składać na jakąś marną protezkę. Liczymy na ten program, nasza fundacja działa raptem pół roku i pomoc Witkowi strasznie nas wyczerpała finansowo.

- Niedawna wyprawa na Elbrus była waszym pierwszym projektem.

Uczestnicy wtprawy na Elbrus. Od prawej: Jan Mela, Ewa Nowak, Łukasz Żelechowski, Piotr Pogon, Paweł Ząbek, Bogusław Bednarz i Marcin Dudek.

- Oprócz nas, mnie i Piotra Pogona pojechał niewidomy Łukasz Żelechowski, który wcześniej był z nami na Kilimandżaro. Była też Ewa Nowak, sympatyczna dziewczyna pracująca na co dzień z osobami niepełnosprawnymi umysłowo w krakowskiej Fundacji im. brata Alberta. Kiedy się dowiedziała, że zapraszamy ją na wyprawę, to się po prostu rozpłakała. Warto w życiu docenić osoby, które żyją nie tylko dla siebie. Wiem, że góry są piękne, ale przez to bardzo zdradzieckie. Najważniejsze dla mnie było nie wejście na szczyt, ale bezpieczeństwo, żeby to nie była nasza ostatnia góra. Czuwał nad nami m.in. Boguś Bednarz, goprowiec. Szalony człowiek, ale potrafiący wyznaczać granice.

- Za pierwszym razem się nie udało?

- Atak szczytowy jest najtrudniejszy. Trwał siedemnaście godzin. Temperatura minus dwadzieścia stopni. Silny wiatr. Bardzo dużo przygotowywaliśmy się kondycyjnie, ale to wejście przez śnieg i lód. Te kilkanaście godzin bardzo mi się dłużyło. Zdarza się, że jakaś wyprawa załamie się sto metrów od szczytu. W naszym przypadku załamała się pogoda. Nasza grupa: Łukasz Żelechowski, Boguś i ja musiała odpuścić 300 metrów przed szczytem. Megawyczerpani. Łukasz zasypiał na stojąco, trzeba było go wybudzać.

- Ale nie odpuściliście.

- Wróciliśmy do bazy, zrobiliśmy sobie dzień odpoczynku. Spróbowaliśmy ponownie i udało się!

- Dalsze plany?

- Chciałbym skupić się na bieżącej działalności. Założyć wolontariat, stworzyć warsztaty artystyczne. Fundacja powinna pomagać nie tylko niepełnosprawnym, ale także ubogim i osobom z rodzin patologicznych. Założyć darmowe warsztaty artystyczne dla dzieci z ubogich rodzin. Marzę o witrażownictwie. Samego mnie to kręci. A spektakularne wyprawy? Według mnie wyjazd w polskie gory z dzieciakami, które nigdy nigdzie nie wyjeżdżały jest dużo bardziej spektakularny, niż wyprawa w najwyższe góry.

- Jest w nas dobroć, chęć dzielenia się z innymi?

- Każdy ma w sobie zakorzenioną potrzebę dobra i drugiego człowieka. Żyjemy w społeczeństwie. W dobie pędzenia za kasą trochę się zapominamy. Nie żyjemy z ludźmi, ale obok nich. Mijamy się. A nie jesteśmy źli i zamknięci. W każdym z nas jest wewnętrzna potrzeba dzielenia się sobą. Staram się bardzo dużo uśmiechać do ludzi i bardzo dużo tego uśmiechu dostaję z powrotem. Tak poznaję ludzi, którzy bezinteresownie chcą pomagać innym. Otwierają się przede mną. Warto dawać dobry przykład, bo ciągnie swój do swego. Swoim uśmiechem zarażamy innych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska