Wrocławska policja już wie, kim jest mężczyzna, który podczas wrocławskiego marszu narodowców miał rzucać w ludzi racami i butelkami, w efekcie czego trzy osoby zostały ranne.
– Policjanci prowadząc czynności o charakterze prewencyjnym i operacyjnym, wytypowali mężczyznę, który prawdopodobnie rzucił niebezpiecznym przedmiotem w tłum podczas marszu – powiedział Onetowi Łukasz Dutkowiak, rzecznik Komendy Miejskiej Policji we Wrocławiu. – Teraz pracujemy nad zatrzymaniem tego mężczyzny – dodaje.
Wizerunek poszukiwanego mężczyzny policja opublikowała dzień po marszu i wyznaczyła 5 tys. zł nagrody za pomoc w jego ujęciu.
Od 11 listopada policja opublikowała kilkadziesiąt wizerunków osób, które nielegalnie odpaliły race podczas zgromadzenia. Do tej pory jedynie pięć osób ukarano mandatami. – Wobec dwóch kolejnych osób skierowano wnioski o ukaranie do sądu – podkreśla Łukasz Dutkowiak. – Część pozostałych osób jest już przez nas zidentyfikowana. Kolejnym krokiem będzie ich przesłuchanie – dodaje.
Jak czytamy w Onecie do niebezpiecznej sytuacji podczas wrocławskiego marszu doszło na wysokości ul. Świdnickiej, gdy uczestnicy marszu przechodzili obok przeciwników kontrmanifestantów, którzy zorganizowali pikietę pod hasłem "Nacjonalizm to nie patriotyzm". Obie grupy oddzielone były kordonem policji. Ustawiono także barierki, by nikt nie przedostał się z jednej strony na drugą. Ale i to nie pomogło. Z tłumu narodowców w kontrmanifestantów poleciały butelki, petardy i race. W ten sposób ranne zostały trzy osoby, w tym policjant. Po tym incydencie nie było reakcji ze strony obserwatorów z urzędu. Marsz nie został przerwany i szedł dalej, prosto do Rynku. Do rozwiązania zgromadzenia doszło dopiero po rozpoczęciu przemówień na Rynku. To jednak nie przeszkodziło organizatorom – Piotrowi Rybakowi i Jackowi Międlarowi – spokojnie kontynuować przemówienia.
Źródło: Onet