https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Polka chwilowo za Wielkim Murem Chińskim, czyli jak się żyło prawie 3 tygodnie wśród Azjatów

Katarzyna Piojda
Chiny tętnią życiem o każdej porze dnia i nocy.
Chiny tętnią życiem o każdej porze dnia i nocy. Nadesłane
Narodowe budzenie, nibyśpiwory dla motocyklistów i kosz na śmieci, którym okazała się skrzynka przeciwpożarowa. Takie obrazki z Chin zapamięta bydgoszczanka. Oto fragmenty jej azjatyckiego pamiętnika.

Poniedziałek, przed południem. Po dziewięciu godzinach lotu z Warszawy wylądowałam w Pekinie, czyli stolicy Chin. Kierowca z firmy, w której nazajutrz miałam zacząć pracę, odebrał mnie z lotniska. Zawiózł do banku, bo muszę mieć konto, skoro tymczasowo mieszkam i pracuję w Chinach. Weszłam na salę do banku i usiadłam. Nieswojo mi się zrobiło, gdy trzy pracownice banku stanęły naprzeciw w służbowych garsonkach. Milczały, a wyraz ich twarzy był obojętny. Chyba czekały, aż się odezwę. Kiwnęłam jeszcze raz głową na „dzień dobry”, bo już wiedziałam, że nie mówią po angielsku (a ja po chińsku). Po paru minutach okazało się, że powinnam wskazać ręką, żeby usiadły, a tego nie zrobiłam, więc stały. Chwilę później przyszedł mężczyzna, też pracownik banku, w garniturze i z niby-szarfą, którą miał przepasaną. Ta niby-szarfa skojarzyła mi się z wyborami miss. Zaczął chodzić krokiem, jak na defiladach wojskowych. To był ochroniarz.

Sztućce poszukiwane

Wtorek, wieczór. Wybraliśmy się większą ekipą, ze współpracownikami, do restauracji. Do kilku lokali zajrzeliśmy. W żadnym nie było łyżek i widelców (kierowaliśmy się właśnie tym, czy są sztućce, a nie jadłospisem, bo i tak nie rozumieliśmy, co jest napisane). Wszędzie pałeczki zamiast standardowych dla nas sztućców. Wreszcie usiedliśmy. Chcieliśmy zamówić zupy. Pomyśleliśmy, że wtedy dadzą łyżki, ale o tej porze zup już nie było w menu. Nałożyliśmy mięso, sałatki, surówki. Nie umieliśmy jeść pałeczkami (jedynie kulki z ziemniaków, bo można było je nadziać na pałeczki) i sporo jedzenia pospadało nam z talerzy. Próbowaliśmy nawet zacząć jeść rękami, ale głupio, bo wewnątrz były kamery, no i wielu innych gości restauracji.

Wzięliśmy z powrotem nieszczęsne pałeczki, zaczęliśmy nimi jakoś jeść. Podeszła pracownica obsługi sali i na migi pokazała ze współczuciem, że trzymamy je odwrotnie. Otóż powinniśmy trzymać płaskie końce, a okrągłymi końcami łapać jedzenie. Zostawiliśmy po pół talerza, chociaż byliśmy głodni. Już w pokoju hotelowym wypiłam piwo. Akurat stało w lodówce. Sądziłam, że obsługa zostawiła jako powitalne. Wyszło na jaw, że to poprzedni goście hotelowi zapomnieli zabrać.

A propos restauracji: kto idzie za potrzebą, ten się zdziwi, bo wc jest takie, że go prawie nie ma. Wchodzisz do eleganckiej łazienki, zamykasz się od środka, a tam dziura w podłodze. W tę dziurę powinieneś się załatwić. Nie skorzystam. Wyszłam.

Kolejka do pociągu

Na zewnątrz, znaczy na dworze, też się zdziwisz. Na większych trawnikach i na polach (widziałam, jadąc pociągiem) są usypane jakby kopczyki. Na nich leżą bukiety, przykładowo kilkanaście kopczyków na jednym terenie. Wyglądają niczym groby, ale nie mają tabliczek. Skoro o pociągu wspomniałam - jak ludzie czekają na pociąg, to ustawiają się w kolejce na peronie, żeby w tej kolejności podejść do drzwi pociągu.

Samochody są w Pekinie popularne, ale motorowery i skuterki tak samo mają wzięcie. Zdziwiłam się, kiedy na zaparkowanych skuterkach zobaczyłam coś, co przypomina kołdrę albo śpiwór. To śpiwór, ale z rękawami. Motocykliści zakładają takie skafandry, żeby im cieplej było podczas jazdy.

Bez Michała

Środa, popołudnie. Zorientowałam się, dlaczego kobiety z obsługi stołówki na wejściu dziwnie na mnie patrzą. Na mojej karcie do odbijania w kantynie w systemie pokazuje się napis: Marcin, a przychodzi Kasia. Mam kartę po innym Polaku, w Pekinie pracującym i tutaj się stołującym, i zapomnieli zmienić dane na moje.

A propos męskich imion: myślałam, że Polak jest rano w kantynie (oprócz na lotnisku, ani razu nikogo niechińskiego nie zauważyłam). Słyszałam na obiedzie, jak ktoś do kogoś mówi „Michał”. Rozejrzałam się i nic. Okazało się, że Chińczycy mówią coś w stylu „Michao” i nawet często tego zwrotu używają. Michała brak.

W sklepach ubaw. Wszystko w ichnim języku. Nawet obrazki mylą. Chciałam picie. Weszłam do osiedlowego sklepiku. Dział napojów był obok drogeryjnego. Były różne smaki do wyboru. Na etykiecie jednej butelki była narysowana cytryna, na innej truskawka, dalej kokos. Wybrałam butelkę z cytryną. Ekspedientka już przy kasie wytłumaczyła mi, głównie na migi, że to płyn do mycia naczyń cytrynowy, a nie napój. Innym razem planowałam kupić paczkowane kabanosy. Dobrze przecież wyglądały. Gdy podeszłam do kasy, ekspedientka wskazała palcem jeszcze opakowanie serdelków. Tyle, że na nich było zdjęcie psa. To nie była wędlina z psa, lecz dla psa, podobnie, jak kabanosy. Odłożyłam je i wyszłam.

O 6.45 w dni powszednie jest pobudka. Wtedy na dworze jest melodia, puszczana przez głośniki na słupach i słychać ją przez kwadrans nawet przez zamknięte okna. Są trzy piosenki. Kojarzą mi się one z jakimiś defiladami. Asystent wspominał w dzień przyjazdu o pobudce. Odpowiedziałam mu, że nie muszę wstawać tak wcześnie, skoro do pracy idę na późniejszą godzinę. Przeliczyłam się. To budzenie narodowe i w całych Chinach słychać melodię. Cały naród wstaje, więc wstaję i ja.

Podejrzany kosz

Czwartek, rano. Gdy miałam w pokoju papierki czy inne śmieci, wyrzucałam je do czerwonego kosza (za taki go miałam), ustawionego na korytarzu. Na dnie leżał czarny worek. Przypuszczałam, że ktoś inny wcześniej też włożył śmieci. Pani sprzątająca uświadomiła mi natomiast, że to nie śmietnik, lecz skrzynka przeciwpożarowa, a skrzynki zaśmiecać nie wolno.
Moja grupa w chińskiej firmie liczy 90 osób. Jak skończyłam prezentację na forum, wszyscy wyszli poza jednym panem. Spał na krześle. Podeszłam i go obudziłam. Okazało się, że to jeden z szefów. Wizytatorzy mogą bez pytania przychodzić na spotkania przez nas prowadzone. To po to, żeby zobaczyć, jak prowadzimy wykłady. Przyszedł zatem i mu się przysnęło. Inni ludzie z grupy go dostrzegli. Specjalnie nie obudzili, żebym ja to zrobiła.

Czwartek, wieczorem. Gdy rano szłam na uczelnię, to jechał za mną duży biały samochód i trąbił. Kierowca dawał do zrozumienia, żebym zeszła z drogi. Szłam po chodniku i uznałam, że wystarczy mu miejsca na przejazd. Nie zeszłam. To jednak była polewaczka i cyklami lała wodę. Akurat zaczęła pryskać, gdy obok mnie przejeżdżała. Jasne, że byłam mokra.

Reakcja dziecka

Ruszyliśmy większą paczką do galerii handlowej (przecież nie tej z obrazami). Czuliśmy się popularni, jak Edyta Górniak w latach 90-tych. Inaczej wyglądamy, wiec tutejsi robili nam zdjęcia z daleka albo podchodzili i prosili o wspólną fotkę. Nie wszystkim przypasowaliśmy. Chłopczyk w wózku dziecięcym na nas spojrzał i zaczął płakać. Chyba się wystraszył. Mama go przytuliła i uspokoiła.

Piątek, po południu. Znowu pokazałam się w stołówce. Akurat nakładałam sobie jedzenie, gdy usłyszałam, że ktoś za mną chrząka. Nie zareagowałam, ale ten ktoś znowu chrząknął. Odwróciłam się i zobaczyłam mężczyznę w garniturze. Pan marszczył nos. Dziwne uczucie, jak patrzysz na elegancika, ruszającego nosem jak królik. Okazało się, że drażni go mój zapach. Za mocno się wyperfumowałam.

Już wiem, co było z tym całym „Michałem”. Otóż „ni hao” oznacza chińskie uniwersalne „cześć”.

No to cześć.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Uroczystości w Gnieźnie. Hołd dla pierwszych królów Polski

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska