Będzie o szoku, któremu ulegam zawsze w chwili, gdy przednie koła mojego samochodu mijają niemieckiego grenzschutza i zaraz potem polskiego funkcjonariusza Straży Granicznej na przejściu w Świecku. But Niemca wyznacza koniec drogi niemieckiej, a but Polaka - początek drogi polskiej. Auto, dotąd oswojone z gładkością zagranicznych szos, właśnie w tym momencie zaczyna się odzwyczajać, bo wpada najpierw w dziurę, a zaraz potem w koleinę i znowu w dziurę.
O drogi polskie, drogi ojczyste! Zdałby się poeta, aby opisać ten szczególny urok, kładzionych w wielu warstwach asfaltowych łat. Tylko on - może - zdołałby opisać międzynarodową szosę A2, zaczynającą się w Moskwie, a kończącą w Amsterdamie, która - na swym polskim odcinku - pozbawiona jest w ogóle poboczy, więc jeździ się nią 40 kilometrów na godzinę, bo szybciej ani wolno, ani można, ani warto. Obwodnico poznańska, zapadająca się pod ciężarem jadących sznurem tirów! Moja ty, szoso, z Pniew na Torzym, przed dwoma laty gruntownie wyremontowana, a dziś przypominająca drogę na poligonie czołgowym! Drogo z Szubina do Żnina, nadająca się do wszystkiego, tylko nie do jazdy!
Ech, wy!
Nie wiem, jak oni to robią, że u nich: we Francji, Włoszech, Holandii, gdziekolwiek właściwie, na żadnej z szos, nie dostaje się po przejechaniu pięciu kilometrów ciężkiej choroby morskiej albo drgawek. Nie mam pojęcia dlaczego - nawet na zapyziałej cudzoziemskiej prowincjonalnej drodze - nie ma dziur ani plastrów asfaltu. Nie rozumiem, dlaczego u nich nie jeździ się jak po tarce. Nie wiem, co zrobili ze swoimi koleinami.
Podejrzewam, że coś sypią do tego z czego robią swoje szosy. Utwardzacz jakiś, chyba, czy coś. To go, cholera, kupmy. A jak nie ma pieniędzy, to wyślijmy naszych szpiegów, niech wyszpiegują. Bo wiem, że sami nie jesteśmy w stanie go wymyślić - dowiodły tego całe lata znojnej i psu na budę wartej pracy naszych drogowców i w PRL-u, i w III Rzeczpospolitej.
Ja już nawet nie myślę o autostradach. Ani nawet o trasach szybkiego ruchu; dawno przestałem wierzyć w bajki. Ja marzę o porządnych równych szosach, na których zmieszczą się obok siebie dwie ciężarówki i jeden gruby rowerzysta. Szosach z zatoczkami na przystanki autobusowe. I żeby równe były.
Tylko tyle.
Nie wiem, czy jacyś politycy wybierając się do władzy, żeby zbudować nam IV RP, nowe społeczeństwo obywatelskie, lepszą przyszłość, Polskę silną, sprawiedliwą, praworządną i uczciwą, mają zamiar przy okazji zbudować nam też takie drogi. A tak pięknie by to było.
Wszystkich, którzy myśleli, że ten felietonik jednak nie będzie o wyborach, serdecznie przepraszam.
Znowu nie wyszło.
Polskie drogi
Jan Raszeja
Na wstępie przepraszam serdecznie wszystkich liczących, że to będzie kolejne wypracowanie o tym co się stanie w niedzielę. Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy zaczynacie to czytać. W moim dziele nie padnie nawet słowo zaczynające się na "w", a z "y" na końcu.