Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Powrót do krainy łagodności

Rozmawiał Roman Laudański [email protected]
- Poezja jest dla mnie jak oddech, naturalna - mówi poeta.
- Poezja jest dla mnie jak oddech, naturalna - mówi poeta. Roman Laudański
Jak poeta Ziemianin żyje na ziemi? - Sam się czasem gubię. Ratunkiem jest praca, zostawienie po sobie śladu. Rozmowa z Adamem Ziemianinem.

- Wakacje, od gór aż po morze już trzecie pokolenie przy ogniskach śpiewa piosenki, które powstały na podstawie pana wierszy.
- Cieszę się, że klimaty, proponowane przeze mnie, są budujące i trafiają do młodych. W tych czasach trzeba podpowiadać im, żeby szli w kierunku pozytywnych klimatów i z refleksją podchodzili do życia. Uważam, że ten rodzaj poezji śpiewanej jest powrotem do "krainy łagodności".

- Czuje się pan za nich odpowiedzialny? Trochę ich pan mami, okłamuje marzeniami o bukowym domu?
- Nawet jeśli jest to ideał, to jednak potrzebny. Nie chcę budować żadnej mitologii, mamić estetyką. W moich utworach jest prawda o życiu. Sięgam po ostrzejszej klimaty, pokazuję brud codziennego życia - jak w wierszu śpiewanym przez grupę "U Studni", o wymuszonej miłości, bo dziecko jest już w drodze. Albo "wiersze - drzazgi", jak je nazywam. O facecie mówiącym do swojej kobiety: stól pysk! Przecież to życie. Nie można tylko pokazywać pięknych klimatów. Życie jest i okrutnie, i piękne.

- Jacy są młodzi, którzy lgną do pańskiej twórczości?
- Mówią do mnie: mistrzu, a ja tego w sobie nie mam. Często się radzą, staram się coś podpowiedzieć, ale nie jestem gościem od porad. Jako poeta odnotowuję to, co niesie życie, co jest w nim najważniejsze.

- Poeta, dziennikarz, flisak, pilot szybowca, ale najbardziej z pisaniem wierszy kłóci mi się pana dziennikarstwo.
- To było dla chleba, panie, dla chleba. W tamtych czasach miałem już dwoje dzieci. Po śmierci Wojtka Bellona (założyciel "Wolnej Grupy Bukowina") nie miałem za co żyć. Wcześniej jeździłem z "Bukowiną" na koncerty. Wiązałem koniec z końcem. Musiałem wskoczyć na etat. Najpierw w piśmie "Kolejarz". Dostawałem ekwiwalent za sorty mundurowe, deputat węglowy i miałem sieciówkę na całą Polskę. Czy źle brzmi tytuł: starszy radca kolejowy? Mój ojciec był kolejarzem, zazdrościł mi, że młody, a już z takim tytułem. Następnie pisałem w "Gazecie Krakowskiej", a później rzuciłem to i zacząłem jeździć na koncerty ze "Starym Dobrym Małżeństwem".

- Kiedy zaczął pan pisać wiersze?
- W ogólniaku. Urodziłem się w beskidzkiej Muszynie, wyjątkowym miasteczku. W czasie wakacji przyjeżdżali tam malarze, muzycy, poeci - np. Jerzy Harasymowicz, Tadeusz Śliwiak, Stanisław Grochowiak, Tadeusz Nowak. Jako młody człowiek podglądałem Jerzego Harasymowicza, który chodził po górach w czarnym swetrze, coś notował Trochę się go bałem. Chodziłem na spotkania poetyckie w Domu Zdrojowym. Jeszcze w podstawówce wybrałem się na wieczór z Julianem Przybosiem i odważyłem się zadać mu jakieś pytanie. Potraktował mnie, o dziwo, poważnie. Sam Jan Kochanowski pisał: "o starosto na Muszynie, ty się dobrze znasz na winie"! Dobre fluidy. Kiedy już byłem w Krakowie zdecydowałem się wysłać kilka wierszy do "Życia Literackiego", w którym rubrykę poetycką prowadziła Wisława Szymborska z prof. Maciągiem. Byli strasznie krytyczni. Spodziewałem się, że otrzymam wiadomość: "na druk za wcześnie" lub: "niech pan zostanie piekarzem!". A tu jeden z wierszy ("Święty Jan z Kasiny Wielkiej") przyjęli mi do druku. To był debiut w 1968 roku. Później była "Wolna Grupa Bukowina", a po niej "Stare Dobre Małżeństwo".
- Po co jest poezja?
- Dla mnie jest czymś tak naturalnym, jak oddychanie. Po prostu trzeba nazwać świat. Złapać go za uzdę i okiełznać. Czasem poezja pomaga przeżyć coś dramatycznego, traumatycznego.

- Jak w wierszu: "Z całej siły trafiłeś mnie Panie/ Prosto w splot słoneczny".
- Jestem urodzonym optymistą, ale po śmierci żony potwornie się załamałem. Przez cztery lata towarzyszyłem Marii w odchodzeniu.

- "Świadkuję odchodzeniu/ Krzątam się przy śmierci".
- Maria nie wyobrażała sobie, ja zresztą też, żeby oddać ją do szpitala, hospicjum. Smutne było to, że nagle się jej poprawiło, ale tylko na chwilę, bo potem było jeszcze gorzej. Choć udało się jej wyjść na Turbacz. Znowu zaczęła jeździć na nartach. Pomyślałem: złapała tego raka za uzdę! Pokonała. Niestety, były przerzuty. Pamiętam, jak po kościele spotkałem się z prof. Fra-nciszkiem Ziejką, byłym rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. On kilka lat wcześniej przeżył taką samą traumę. Byłem ogłupiały, pytałem go, jak on so-bie poradził? - Coś rób, twórz. Nie stroń od ludzi. Nie uciekaj w alkohol, używki. Musi wyleczyć cię czas. Faktycznie, po dwóch latach pomogło. Poza tym pisałem w czasie choroby Marii. Wtedy jeszcze miałem nadzieję. Później, niestety, wiedziałem już, że jej nie ma. Wieczorami, kiedy zasypiała, siedziałem i coś tam pisałem. To był rodzaj terapii. Wtedy buntowałem się na wszystko, także na ludzi. Przestałem się kontaktować. Głupie myśli w głowie. Potworna depresja.

- Żyjemy dziś obok siebie, a pan namawia nas do najprostszych wzruszeń i uczuć.
- Za daleko zabrnęliśmy w pogoni za pieniądzem. Sam łapię się na tym. A w życiu niczego nie przeskoczysz. Musi być w nas pokora. Nie czuję się wielkim intelektualistą, raczej gościem, który łapie poezję jako żywioł. Bliższe mi jest przeżywanie od serca. Czytelnik powinien być współtwórcą wiersza. Upewnia mnie w tym to, że już trzecie pokolenie odbiera moją twórczość tak serdecznie. Utożsamiają się z nią i to nie przez grzeczność. Robią to autentycznie. Cieszą się nią, bo to jest prawda ludzka i życiowa, która nigdy nie zaginie, bo w niej nie ma fałszu. To jest najważniejsze.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska