
Na poddaszu tego budynku w czwartkowy wieczór pojawiły się płomienie. Lokatorzy od dawna skarżyli się, że w ich mieszkaniach czuć dym. Co było przyczyną pożaru? Sprawę bada policja.
Była godzina 20.19, jak jednostka Państwowej Straży Pożarnej w Żninie otrzymała zgłoszenie o zdarzeniu. - Gdy przyjechaliśmy na miejsce, płomienie wydostawały się z poddasza. Zaczęliśmy akcję. Uczestniczyły w niej jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej z Janowca Wlkp., Rogowa, Cerekwicy, Świątkowa, Białożewina i Żnina - poinformował rzecznik prasowy Marek Krygier.
Dym wydostający się z budynku dachu zauważył Marcin Bazelak. - Byłem akurat z narzeczoną na podwórzu. Zaniepokoiło nas to. Szybko pobiegliśmy na strych. Tam zastaliśmy ogień - opowiada Marcin. - To była chwila... Postanowiliśmy działać. Poinformowaliśmy lokatorów, wyłączyliśmy prąd i wciągnęliśmy na strych wąż ogrodowy. Do czasu przyjazdu staży próbowaliśmy sami gasić pożar.
Własny kąt
W wyniku zdarzenia największe straty poniósł Marcin, mieszkający na poddaszu ze swoją narzeczoną Eweliną Plaskatą. To za ścianą ich pokoju pojawiły się płomienie.
- Straciliśmy wszystko - mówią. - Zrobiliśmy sobie łazienkę, niedawno wymieniliśmy okna, a dwa miesiące temu założyliśmy nową tapetę i wykładziny. Teraz to wszystko nadaje się do wyrzucenia. - mówią. I dodają zaraz: - I co my teraz mamy zrobić? Gdzie pójść?
- Wiadomo, że możemy liczyć na pomoc kolegów i najbliższej rodziny. Najprawdopodobniej to u nich spędzimy najbliższe miesiące - podkreśla Marcin. - Każdy jednak chce mieć swój własny kąt...
Była komisja i nic

- Nikt nie reagował, gdy informowaliśmy o nieszczelnym kominie! - mówiła w rozmowie z reporterem "Pomorskiej" pani Lucyna Mikołajczyk.
(fot. fot. Piotr Malak)
Na pierwszym piętrze wraz z z mężem Ludomirem - pracownikiem kolei i czteroma córkami (Anną, Małgorzatą, Magdaleną i Agnieszką) mieszka pani Lucyna Mikołajczyk. - Proszę zobaczyć ten sufit - mówi zapraszając nas do mieszkania. - O! Ten zaciek właśnie powstał na wskutek gaszenia pożaru, ale gdyby nie zwlekania zarządcy, nigdy by do niego nie doszło - twierdzi.
I dodaje zaraz: - W tej sprawie interweniowaliśmy wielokrotnie. W pokoju było czuć dym. Wydostawał się z komina, przechodzącego przez nasz pokój. Tyle razy mówiliśmy i nikt nie reagował.
Dopiero po zdarzeniu w Kamieniu Pomorskim przyjechali do nas na kontrolę przedstawiciele PKP. I co powiedzieli? - Zajrzeli nam tylko do garnków. Czepiali się bzdur... Oświadczyli, że mamy chodzić do toalety na dwór. Komin ich zdaniem był dobry - kwituje nasza rozmówczyni Lucyna.
Za chwilę w nerwach przywołuje wydarzenia sprzed kilkunastu godzin. - Gdyby zaczęło się palić w nocy, byłoby po nas. Nikt nie zdołałby się przecież obudzić...
Pomoc znalazła w DPS-ie

Danuta Tomkowiak (widoczna na zdjęciu) do czasu ukończenia remontu schronienie znajdzie w miejscowym DPS-ie. Jej mieszkanie jest częściowo zalane.
(fot. fot.Piotr Malak)
Płacz i łamiący się głos usłyszał Czesław Dalewski, dyrektor Domu Pomocy Społecznej, gdy zadzwoniła do niego Danuta Tomkowiak, pracowniczka DPS i jednocześnie mieszkanka budynku kolejowego. - Gdy wybuchł pożar, wybiegłam z domu w laczkach i bluzce. Nic nie zabrałam! - opowiada. I dodaje po czasie: - Dobrze, że sami zaczęliśmy gasić ogień. Kto wie, co by się stało gdybyśmy tego nie robili, być może zająłby się cały budynek - mówi pani Danuta. Na szczęście w ekspresowym tempie przyjechała też straż pożarna. To im możemy zawdzięczać takie zakończenie.
Pani Danuta noc z piątku na sobotę spędziła w Domu Pomocy Społecznej. Tutaj też dzięki inicjatywie dyrektora ośrodka będzie mieszkała przez najbliższe miesiące.
Co było przyczyną?
Nieoficjalnie mówi się, że przyczyną pożaru mogły być nieszczelne przewody kominowe. Dochodzenie w tej sprawie wszczęła policja.
Wczoraj na miejscu zdarzenia pojawił się przedstawiciel PKP. Ustalono zakres remontów. Leszek Tuszyński z Inowrocławia odpowiedzialny min. za gospodarkę mieszkaniową z ramienia PKP zapewniał, że prace ruszą już w poniedziałek. - Niestety, w trakcie gaszenia uszkodzeniu uległ dach. To nim zajmiemy się najpierw, by w przypadku opadów budynek nie ulegał dalszej degradacji.
W pożarze częściowo spaliły się min. krokwie (konstrukcja drewniana - utrzymująca dach - przyp. red.), okna i niektóre drzwi - relacjonuje nasz rozmówca. I dodaje: - W tej chwili trudno ocenić, jak wiele będzie trzeba zrobić, by budynek wrócił do stanu sprzed pożaru. Zapewne w trakcie remontu pojawi się sporo innych potrzeb.
Leszek Tuszyński podkreśla jednak, że budynek nadaje się do dalszego mieszkania. - W zasadzie tylko poddasze zamieszkiwane przez Marcina Bazelaka jest w bardzo złym stanie - mówi zarządca. - Niektóre pomieszczenia są lekko zalane. Nie są to jednak uszkodzenia, które stwarzają bezpośrednie zagrożenie.