– W domu było was dziewięcioro rodzeństwa; to pierwsza szkoła pomagania?
– Rzeczą zupełnie naturalną jest, że kiedy w domu jest dziewiątka dzieci, to jedno drugie wychowuje. Przykładem byli również rodzice. Mama była społeczną siostrą PCK. Pani burmistrz poprosiła kiedyś, czy nie moglibyśmy zaopiekować się 99-letnią kobietą, której groziła eksmisja. Dla nas była to obca osoba. Leżąca. Wśród obowiązków domowych, jak przynoszenie opału, pojawiła się wtedy dodatkowa – opieka. Przewracanie, odleżyny, pomoc była naturalna, i tak, wyniosłem ją z domu. Dom, rodzice, rodzeństwo nauczyli mnie bycia dobrym dla ludzi. Nic nadzwyczajnego. Dziś tak samo patrzę na swoją pracę. Robię tylko to, co do mnie należy.
– Cuda ksiądz robi. W czasach, gdy Kościół katolicki w Polsce nie ma dobrej prasy, wszystkie lokalne i ogólnopolskie media zachwycały się, że w bydgoskiej bazylice powstała noclegownia dla bezdomnych.
– Tylko że ja z bezdomnymi pracuję w Stowarzyszeniu Miłosierdzia od jedenastu lat, a od dwudziestu lat zajmuję się młodzieżą: wierzącą, niewierzącą, poszukującą. Zaczynałem pracę w Bydgoszczy, później był Kraków, Skwierzyna koło Gorzowa i od 10 lat znowu jestem w Bydgoszczy, gdzie zajmuję się bezdomnymi i młodzieżą
– To zacznijmy od bezdomnych. Postanowił ksiądz wyręczać państwo lub samorząd w niesieniu pomocy?
– Ha! Najłatwiej zrzucić winę na kogoś innego i powiedzieć, że to nie jest mój obowiązek. Tylko, przypomnę, nasze zgromadzenie zakonne zostało powołane do pracy z ludźmi ubogimi. „Ewangelię ubogim posłał nasz Pan”, to nasze hasło. Powtórzę, robię to, co do mnie należy. Po to zostałem księdzem, żeby pomagać ludziom ubogim, potrzebującym.
– Łamie ksiądz stereotypowe postrzeganie polskich kapłanów, którzy mają wygodne życie. A skoro codziennie musieliście sami przygotowywać posiłki dla 450 – 500 bezdomnych, to o wygodach trudno mówić.
– Z wygodnego życia zrezygnowałem już dawno, nie mam wygodnego łóżka, śpię na materacu jak oni. Nie chwalę się tym, proszę mnie zrozumieć. Chcę dotknąć ich świata, być z nimi. Nie wywyższam się. Ubieram się zwyczajnie, nic wyszukanego. Chcę, żeby oni, bezdomni, wpuścili mnie do swojego świata. Chcąc pomagać, muszę wejść do ich świata.
– I co jest w ich świecie?
– Samotność.
– To zupełnie jak u księży.
– U nich jest totalna samotność połączona z poczuciem braku wartości. Uważają siebie za kogoś gorszego. Oni, przepraszam za określenie „oni”, nie brzmi najlepiej – ludzie bezdomni, biedni uważają siebie za gorszych. Dzisiejszy świat jest pełen reklam uśmiechniętych ludzi i pięknych towarów. To rodzi kompleksy u tych, którzy nie mają za co zrobić zakupów. Duchowa bieda jest zalążkiem biedy materialnej. I wcale nie chcę wszystkich na siłę przyciągnąć do Kościoła, bo to nie zda egzaminu. Wiara to łaska, sprawa Pana Boga. Ja mam robić wszystko, żeby być w porządku, a ci, którzy są obok mnie, żeby powiedzieli: to jest coś ważnego. Kiedyś zrobiłem rekolekcje dla bezdomnych. Dobrowolne, ale wokół stołu w noclegowni zasiedli wszyscy. Wypiliśmy herbatę, rozmawialiśmy o ważnych rzeczach: o Bogu, o miłości, o wartościach, o prawdzie, o dobru. To wszystko stanowi o naszym człowieczeństwie. Pytali, jak o siebie powalczyć, jak odbić się od dna.
– Bo czasem łatwo spaść z tej spokojnej strony życia, na tę zupełnie nieprzewidywalną.
– Bardzo łatwo. Kiedyś usłyszałem od pana Zbyszka: „wiesz ksiądz co, stać się bezdomnym to chwila, jak pstryknął palcami. A wyjść z tego, na to potrzeba naprawdę dużo, dużo czasu”. Jeden z naszych zakonnych braci wspiera bezdomnych terapią, motywuje ich, mobilizuje. Od grudnia, kiedy uruchomiliśmy noclegownię w kościele, znaleźliśmy pracę i mieszkanie dla kilkunastu naszych dotąd bezdomnych chłopaków.
– Wynajmują pokoje? Mieszkają nadal w noclegowni?
– Noclegownia już nie działa. U góry mieliśmy pokoje gościnne dla bliskich, którzy do nas przyjeżdżali. Zgodziliśmy się z tego zrezygnować, bo ważniejszy od naszych potrzeb jest drugi człowiek. Kilka osób mieszka tam, kilka w domu interwencyjnym dla kobiet. Te bezdomne chłopaki mówią do mnie tak: kiedy wrócimy na ulice, to się nie podniesiemy. A przecież staraliśmy się, wspieraliśmy ich w walce o siebie, to musimy motywować ich w wytrwaniu na nowej drodze. Pewnie, że sprawdzamy ich alkomatem, ale trzymają się.
– Ile posiłków przygotowywaliście zimą?
– Od 400 do 500. Wydawaliśmy posiłki dla ludzi biednych, ubogich i bezdomnych. Prowadziliśmy ogrzewalnię z całodziennym wyżywieniem. Obiady z suchym prowiantem wydajemy do dziś. Wyjeżdżaliśmy również z posiłkami do kilkudziesięciu osób starszych, samotnych i przebywających na kwarantannie. Teraz, kiedy pandemia zelżała, odchodzimy od tego.
– Jeździli zakonnicy?
– Wolontariusze i to z młodzieży misjonarskiej, o której wcześniej wspomniałem.
– Nim porozmawiamy o młodzieży przypomnę, że planowaliście budowę domu dla bezdomnych przy bazylice.
– Rozważyliśmy wszystkie za i przeciw. Zdecydowaliśmy, że lepiej będzie oddać na ten cel część naszego obecnego domu przy bazylice niż budować nowy.
– Obiekt, dwa skrzydła przy bazylice, macie bardzo duży.
– Dlatego będzie to łatwiejsze w utrzymaniu, ogrzewaniu, naszej mobilności. Mamy już plany koncepcyjne, wstępne rozmowy z architektem i konserwatorem, jak przerobić jedno skrzydło bazyliki na Wincentyński Dom Miłosierdzia imieniem świętego Jana Pawła II. Pierwotnie miał stanąć pomnik papieża – Polaka, ale dom dla bezdomnych będzie lepszym pomysłem.
– Znakomitym!
– Papież Franciszek już nam poświęcił kamień węgielny z domu, w którym mieszkał Jan Paweł II. W suterenie powstaną łaźnie i ogrzewalnia dla 40 – 50 osób. Na parterze znajdzie się jadłodajnia i kuchnia – tam, gdzie była dotąd kaplica. Będzie też ambulatorium, mam już obiecane, jedna firma je nam umebluje. Dostaliśmy sprzęt dentystyczny, po
