Protest był pod koniec września, kiedy to ponad tysiąc leśników pojechało do Warszawy, by zamanifestować przeciw tym planom. - Trwa kolejna akcja zbierania podpisów przeciwko pomysłowi ministra Rostowskiego - informuje Marek Wituszyński, niegdyś leśnik, dziś ekolog. - Środowisko odbiera je jako wstęp do prywatyzacji lasów. Teraz Lasy Państwowe są samodzielne i generują zyski. Jeśli będą działać jako jednostki budżetowe, mogą mieć z tym kłopot. A minister Rostowski ma chrapkę na 2 mld zł wypracowane przez Lasy...
Wituszyński zamierza pojeździć po nadleśnictwach z powiatu chojnickiego i człuchowskiego, pozbierać podpisy także wśród nich.
- Rozumiemy potrzeby państwa - twierdzi nadleśniczy w Rytlu Leszek Popowski. - Ale jak będziemy mieli zmniejszony dostęp do funduszy, to mogą być kłopoty. Gdy zaczniemy brać kredyty, to może być niedobrze. Może to być przyczynek do twierdzenia, że jesteśmy niesprawni.
Popowski uważa, że klamka jeszcze nie zapadła i że trzeba zaczekać, co uchwali Sejm. Podkreśla, że w środowisku na ten projekt większość spogląda niechętnie, a wielu leśników z regionu wybiera się 24 listopada na kolejną manifestacją do Warszawy.
- O zamachu nic nie wiem - dziwi się dyrektor Parku Narodowego "Bory Tucholskie" Janusz Kochanowski. - Chodzi tylko o to, żeby dochody wypracowane przez Lasy przechodziły przez budżet państwa. Czy to jest zagrożenie?
Kochanowski twierdzi, że inne środki publiczne też są temu poddane, a póki co Lasy są przecież publiczne. Efektem zmiany mogą być co najwyżej utrudnienia w załatwianiu spraw finansowych, bo ktoś jeszcze będzie się nad nimi pochylał. Twierdzi, że temat prywatyzacji wraca co wybory, a gdyby naprawdę była taka intencja, to przecież Lasy można by sprywatyzować w dowolnym momencie, nie szukając takiego pretekstu.