Jak Ukraińcy traktują polskich obserwatorów?
Nie jesteśmy po raz pierwszy podczas wyborów w tym kraju, nie budzimy więc żadnej sensacji. Gospodarze są wobec nas oficjalni, ale bywa, że musimy się wręcz bronić we wciąganie w polityczne dysputy. Jako obserwatorzy nie mamy prawa tego robić, możemy tylko kontrolować procedury wyborcze.
Jakie są nastroje u wyborców?
Nie sprawdzają się przewidywania, że dojdzie do awantur i zamieszek, jest bardzo spokojnie. Zapewne wynika to z faktu, że lokale wyborcze są bardziej strzeżone niż w Polsce. Prócz policji niemal przy każdym lokalu jest cywilna ochrona obiektu. Natomiast nastroje, niestety, są mało optymistyczne, a frekwencja niższa niż przy poprzednich wyborach parlamentarnych. Do godziny 16-17 byliśmy w jedenastu lokalach i tam nigdzie nie było więcej niż 30 procent głosujących. Tylko w miejscowym więzieniu frekwencja była stuprocentowa.
To pana zaskoczyło?
Byłem przekonany, że w tak ważnych wyborach dla Ukrainy przy urnach zjawi się o wiele więcej obywateli. Partii, które stanęły do walki jest aż 29, a do jednego mandatu poselskiego kandyduje tu aż 40 chętnych. Ale jestem rozczarowany małą aktywnością obywatelską, przecież Ukraina wymaga dziś wielkiego zaangażowania mieszkańców, jakiegoś zrywu nie tylko z powodu obrony suwerenności, ale rozwoju gospodarczego. Niestety, tego w Odessie nie widzę.
Bardzo wielu Ukraińców mówiło przed wyborami, że jednych oligarchów przepędzono, a ich miejsca zajęli inni. Przestali wierzyć w lepszą przyszłość?
To prawda, ale gdyby tylko o to chodziło. Z jednej strony niewiara, z drugiej - obawy przed czekającą ich trudną drogą. Kiedy słucham opowieści Ukraińców, którzy wiele podróżowali, przecież nie tylko do Polski, wiedzą dobrze, co ich czeka. Większość mówi o 15-letniej perspektywie, a w sobotę prezydent Poroszenko powiedział, że do 2020 roku Ukraina wejdzie do Unii Europejskiej i poprawią się wszystkie wskaźniki rozwoju cywilizacyjnego, od ukrócenia korupcji po znacząco wyższe płace.
Zaledwie w sześć lat?
Na to wygląda, choć trudno w to uwierzyć. Chodzę nie tylko po głównych traktach Odessy, ale i oglądam miasto od strony podwórek… Wrażenie, jak gdybym chodził po Bydgoszczy w 1990 roku. Ale u nas w tym czasie wybuchł kapitalizm, widać było energię wielu rodaków, ich chęć do zmian i poprawy własnego losu. Była też jakaś prywatna własność, która umożliwiła wielu start. Tu, w Odessie, tego nie widzę. Więcej - w oczy rzucają się ogromne kontrasty, co oburza większość zwyczajnych Ukraińców.
Majątek zagrabiła, jak w Rosji, oligarchia?
Tutaj w każdym zdaniu Ukraińca pada słowo oligarchia, to jakiś fenomen polegający na przejęciu niebywałego majątku. U nas to słowo było nieznane, tu jest wszechobecne.
Ukraińcy są tak zrezygnowani, że zapomnieli innego słowa - patriotyzm?
Co to, to nie. Paradoksalnie Rosja przyczyniła się do wzbudzenia ukraińskiego patriotyzmu. Do czasu wojny z Moskwą był to kraj, w którym mieszkało wiele narodów, teraz mówi się o narodzie ukraińskim i rosyjskim, jako o dwóch różnych nacjach o różnych interesach. Często powtarzają się stwierdzenia o putinowskich kłamstwach i fałszerstwach. Co ciekawe, w okręgu odeskim niemal wszyscy mówią po rosyjsku, w tej sytuacji zdziwiłem się, że listy wyborcze są tylko po ukraińsku. Jest też TV Odessa - po rosyjsku. Mimo to widzę przywiązanie do Ukrainy i słyszę wiele opinii, że nie ma innego kursu, jak tylko Unia Europejska. Czują, że są pod ścianą i wiedzą, że mogą tylko iść do przodu. Jak dotąd byli bez programu, a taki proponuje im Europa.
Przy urnach więcej jest młodych ludzi, czy starszych, pamiętających czasy ZSRR?
Najwięcej młodych pracuje w komitetach partyjnych, wielu z nich to obserwatorzy prawidłowości wyborów. Ale nie jestem do końca przekonany, że oni działają spontanicznie, z potrzeby działania i chęci zmian. Jakoś mi to kojarzy się z werbunkiem, a nie wolontariatem - młodzi są najtańsi.
Po każdych ukraińskich wyborach padały zarzuty o ich fałszowanie. Może do nich dojść?
Bardzo bym się zdziwił - na Ukrainie podwyższono nawet standardy wyborcze w porównaniu do Polski. Wyborca najpierw podpisuje odbiór - jak u nas - karty, a na niej jest jeszcze fragment do wydarcia, na którym potwierdza się fakt głosowania. I ta część karty trafia do zupełnie innej komisji. Zatem ilość kart musi się zgadzać z ilością tej odciętej części. W ten sposób całkowicie eliminuje się możliwość podrzucenia wypełnionych kart.
Czy Blok prezydenta Poroszenki ma szanse na zwycięstwo?
Myślę, że tak, choć nie będzie w stanie rządzić samodzielnie. Ale moim największym zaskoczeniem jest fakt, że pośród komitetów wyborczych nie ma "majdanowych" partii. Po raz kolejny potwierdziła się reguła, że rewolucja pożera własne dzieci.