Niektórzy uważają, że stało się tak przez opieszałość lub niekompetencję gminnych urzędników.
Kanalizację budował Związek Gmin Ziemi Kujawskiej, ale płaciła gmina. W 2002 roku radni gminni podjęli uchwałę, że właściciele posesji, do których doprowadzona zostanie studzienka (przykanalik) powinni zapłacić 400 złotych. Nie chodzi o przyłączenie kanalizacji do budynku, bo za to należało zapłacić osobno jeśli budowała je gmina, a nie właściciel posesji we własnym zakresie.
Stanisław Bąk w grudniu 2003 roku podpisał z Urzędem Gminy stosowną umowę, z której wynika, że jej przedmiotem jest włączenie posesji do gminnej sieci kanalizacyjnej i wybudowanie we własnym zakresie przyłącza kanalizacyjnego, tj. od przykanalika do budynku. Dalej umowa mówi, że właściciel posesji powinien w związku z tym wnieść do 31 grudnia 2003 roku opłatę w wysokości 400 złotych jednorazowo albo w 4 kwartalnych ratach po 100 złotych lub miesięcznych po 34 złote.
Stanisław Bąk wpłacił od razu 400 złotych. - Problem w tym, że jedni zapłacili, a inni nie. Niektórzy tylko część. A gmina na to nie reaguje - denerwuje się Stanisław Bąk.
Może Stanisław Bąk żalu miałby mniej, gdyby korzystał z cywilizacyjnego dobrodziejstwa, jakim jest kanalizacja. Ale nie korzysta, bo wciąż nie ma przyłącza. Za wybudowanie przez gminę musiałby zapłacić kolejne 400 złotych. Próbuje zbudować je sam, z trudem, bo to kosztuje i dla rencisty to niemały wydatek.
Dlatego denerwuje go, że - jak oblicza - ponad połowa korzystających z kanalizacji nie zapłaciła za możliwość przyłączenia się do rury.
- Nie chciałem naciskać na nowego wójta zaraz po wyborach - przyznaje. - Więc napisałem pismo dopiero w lutym tego roku. Nie dostałem odpowiedzi. Poruszyłem tę sprawę na wiejskim zebraniu, na którym był zastępca wójta. Obiecał natychmiast moją sprawę wyjaśnić. Znów minęło półtora miesiąca i żadnej odpowiedzi nie dostałem, więc napisałem do ówczesnego senatora Łyczaka, żeby wyjaśnił, czy gmina miała prawo wziąć ode mnie pieniądze za coś, z czego nie korzystam - opowiada rencista. W biurze senatora dowiedział się, że gmina przekroczyła swoje kompetencje, uchwalając opłatę przyłączeniową, więc zażądał jej zwrotu. - Dopiero wtedy gmina mi odpowiedziała, że sprawę przejrzy gminny prawnik i da odpowiedź - opowiada mieszkaniec Służewa.
Odpowiedź dostał 31 maja od Wiesława Jakubca, p.o. kierownika Wydziału Środowiska, Rolnictwa i Gospodarki Komunalnej w Urzędzie Gminy Aleksandrów, który w zastępstwie wójta tłumaczy, że skoro Bąk podpisał z gminą umowę, wpłacił pieniądze i nie wnosił reklamacji, to żądanie zwrotu pieniędzy nie ma podstaw prawnych. - Za co mam płacić? Za to, że obok domu biegnie rura kanalizacyjna, a ja nie mam przyłącza? A inni nie płacili? - denerwuje się rencista. I dodaje: - Mnie już nie chodzi o to, by gmina mi coś zwróciła, ale o to, by wyegzekwowała od wszystkich jednakową kwotę czterystu złotych. Skoro ja, rencista, niekorzystający z kanalizacji mogłem za nią zapłacić, to dlaczego nie mogą inni? Chodzi o zwykłą sprawiedliwość.
Wójt Andrzej Olszewski zna treść umowy, jaką podpisał Stanisław Bąk. Pokazuje mapkę, na której widać, że na posesji Bąka jest przykanalik. - To za te przykanaliki mieli zapłacić mieszkańcy - tłumaczy. Przyznaje, że nie wszyscy dopełnili obowiązku, ale dwa miesiące temu Urząd Gminy wysłał pisma przypominające o wpłacie.
Mieszkańcy powinni byli uregulować należności w ciągu 14 dni. - W stosunku do tych, którzy nie zapłacili kierujemy sprawę do egzekucji - mówi wójt i zapewnia, że nikomu przykanalika gmina na pewno nie podaruje. - Wysłaliśmy czterdzieści cztery pisma ponaglające, niektórzy uregulowali należności natychmiast.