
Józef Szügyi Trajtler, dyplomowany inżynier, starszy radca rządowy, naczelnik Urzędu Ruchu w Bydgoszczy w latach 1919-1923
(fot. Ze zbiorów Haliny Stasiak)
On - to rodowity Węgier, ona - Polka ze Lwowa. Oboje urodzili się i żyli w monarchii austro-węgierskiej. Los zetknął ich w Sarajewie. Gdyby nie wielkie uczucie, jakim Józef darzył żonę, pewnie nigdy by nie trafił do miasta nad Brdą.
Był rok 1919. Na mocy traktatu wersalskiego Bydgoszcz wracała do Macierzy. Radość polskich mieszkańców miasta była ogromna. Zupełnie w odmiennych nastrojach byli bydgoscy Niemcy. Nie musieli opuszczać swojej "małej ojczyzny", ale wielu tak postanowiło.
To, co dotyczyło zwykłych obywateli, było także udziałem przedstawicieli lokalnej administracji, urzędów, fabryk i kolei. Tej ostatniej zaczęła grozić katastrofa. Niemcy bowiem nie tylko wywozili tabor, ale już nie mieli ochoty zawiadywać ruchem kolejowym na tej "straconej ziemi".
Wieści o trudnej sytuacji w Bydgoszczy, gdzie zaczęło brakować także wykształconych kadr, docierała do Warszawy. Tworząca się dopiero co administracja rządowa ściągała fachowców z różnych stron odrodzonej Polski i spoza kraju także.
Jednym z tych, którzy pospieszyli z pomocą - i to wcale nie swojej ojczyźnie - był rodowity Węgier - Józef Szügyi Trajtler.
Kiedy już przyjechał do Bydgoszczy, musiał się wielce zdziwić, że w mieście, którego kompletnie nie znał, jest ulica Niedźwiedzia. On też przyszedł na świat w domu przy ulicy Medve 477 (Niedźwiedzia), tyle że w II dzielnicy Budapesztu. Był rok 1877. Miał zatem 42 lata, kiedy postanowił, że całe swoje zawodowe doświadczenie wykorzysta na ratowanie bydgoskiego węzła kolejowego.
***
Zanim z miłości do Cecylii z Bajewskich zdecydował się na taki krok, wiele lat przepracował w Bośni i Hercegowinie, gdzie budował linie kolejowe, mosty i wiadukty. Wcześniej jednak zdobył staranne wykształcenie, studiując na Węgierskiej Królewskiej Politechnice im. Józefa w Budapeszcie. Tam, w 1898 roku, uzyskał dyplom inżyniera.
O tym, że był nie tylko pilnym, ale niezwykle zdolnym studentem, świadczą pamiątki, które po dziadku Józefie przechowuje prof. Halina Stasiak. Jest wśród nich 400-stronicowy brulion z notatkami napisanymi na podstawie wykładów prof. Kherndla Antala.
- Pamiętam, jak babka Cecylia i mama wspominały, że gdy na egzaminie profesor zażądał pokazania notatek, to po obejrzeniu notatnika dziadka postawił stopień "celujący" i nie pytał więcej - opowiada wnuczka.
O swoje pracy w Bośni i Hercegowinie Trajtler tak pisał: "W bośnieńskich kolejach doszedłem do stanowiska Głównego Radcy Kolejowego (Obereisen-bahnrat) i byłem szefem działu budowlanego. Prowadziłem biuro zatrudniające 40 inżynierów dyplomowanych i opanowałem administracyjne problemy zarządzania. Wykonywałem, projektowałem, obok prac kolejowo-technicznych, także warsztaty, budowałem mosty, sieci wodociągowe oraz budynki związane z ruchem kolejowym".
Eryk Bazylczuk, bydgoszczanin, który też studiował na budapeszteńskiej politechnice, tyle że kilkadziesiąt lat później, w książce poświęconej "naszemu Węgrowi" tak o pracy Trajtlera w Bośni i Hercegowinie pisze:
"Pedantyczny i skrupulatny inżynier Trajtler pozostawił po sobie album, dokumentujący jego pracę, zawierający prawie 200 zdjęć wykonanych mostów, tuneli, stacji kolejowych i wiaduktów. Niektóre rozwiązania budzą prawdziwy zachwyt specjalistów od budowy mostów".
Ogromne doświadczenie i talent oraz przymioty ducha sprawiły, że gdy w 1914 roku wybuchła I wojna światowa Józef Trajtler okazał się osobą nie do za-stąpienia. Jego działalność na rzecz utrzymania ruchu w warunkach wojny została doceniona. Węgierskiego inżyniera uhonorowano Krzyżem Rycerskim Cesarsko-Austriackiego Orderu Franciszka-Józefa (z dekoracją wojenną).
***
Rozmawiając z prof. Stasiak zapytałam, czy wie, jak poznali się jej dziadkowie? - Babka Cecylia miała młodszą siostrę, która wcześniej od niej wyszła za mąż za pana van Roya. Po ślubie wyjechała do Sarajewa, bo tam van Roy odbywał służbę wojskową. Pewnego razu pojechała do siostry w odwiedziny. Tam spotkała Józefa Trajtlera, który w Sarajewie budował linie kolejowe i tunele. Cecylia sprawiła, że w 1919 roku dziadek przyjechał do Polski. Tak, to ona była motorem napędowym tej decyzji. Nie ma wątpliwości, że babka była wielką polską patriotką. Powiem więcej - była "oszalałą patriotką", pochodzącą ze Lwowa.
I dla tej właśnie "oszalałej patriotki" Józef odrzucił ofertę Holendrów. Gdyby ją przyjął rodzina Trajtlerów (Cecylia i Józef mieli córkę Izabellę, urodzoną w 1903 roku) znalazłaby się na wyspie Jawa, która była wówczas holenderską kolonią. Właśnie tam Józef miał objąć kierownictwo budowy linii kolejowych. Oferowano - jak wspomina w swoim pamiętniku Izabella "wysokie wynagrodzenie, willę w górzystej, zdrowej okolicy i sześcioro czarnej służby".
***
Józef jednak zdecydował, że wybiera kraj ukochanej Cecylii.
"Jadę do Polski wskrzeszonej z całym zaufaniem i chęcią przyczynienia się moją pracą i wiedzą do pomnożenia jej potęgi. Robię to z miłości do mojej żony Polki" - tak miał mówić inż. Trajtler, gdy w Sarajewie odradzano mu "wywiezienie rodziny między tych złych ludzi, między to zagęszczenie ludzkie, fałsz i zawiść, gdzie jeden drugiemu z gardła by wydarł ostatni kęs, między tych wilków".
Jak pisze Izabella "tak znakomitego fachowca ministerialni urzędnicy już nie wypuścili z rąk, obiecali złote góry i oddelegowali na najgorszy odcinek - na zachód, gdzie po wyjeździe Niemców dramatycznie brakowało ludzi wykształconych, gdzie mogło też zabraknąć pociągów, bo zaborcy opuszczając Bydgoszcz próbowali wywieźć tabor".
Józef Trajtler do tego nie dopuścił.
***
Ponad trzy lata, które spędził w Bydgoszczy, wypełnione były przede wszystkim obowiązkami zawodowymi.
"I poświęcił się - pracując po 20 godzin na dobę - ciągle w drodze, bez pomocy - ludzi mu nie dali, wszystko sam musiał organizować i załatwiać. Konferencje z Niemcami i z Warszawą, i pilnowanie majątku kolejowego dla Polski i organizowanie na nowo całego ruchu kolejowego na zachodzie i pracę biurową sam musiał odrobić (…). Choć zaharował się na śmierć, udało mu się uratować wszystko - całe kolejnictwo zachodnich terenów funkcjonowało! Ani jedną godzinę nie stanęło!!! Dopiero po dwóch latach przybył zastępca inżynier i więcej pracowników - ale wtedy Ojciec mój już był chory" - zanotowała w pamiętniku Izabella.
31 stycznia 1923 r. dobiegł kresu ziemski żywot Józefa Szügyi Trajtlera. Bezpośrednią przyczyną śmierci było ostre zapalenie płuc. Wcześnie przeszedł w Poznaniu operację z powodu nowotworu jelita.
Umierał w cierpieniach, ale przytomnie. Mówił, że rozpacz go ogarnia, bo musi pozostawić żonę i córkę same. Ostatnie słowa umierającego ojca przytacza w pamiętniku córka: "I patrząc swoimi ukochanymi, pięknymi, niebieskimi oczami na matkę mą, mówił jej: "Ty byłaś w życiu mym jedynym prawdziwym promieniem szczęścia. Dziękuję Ci za wszystko".
***
Węgra z urodzenia, bydgoszczanina z wyboru, dyktowanego miłością do żony, żegnała nie tylko najbliższa rodzina. Także współpracownicy. W jednym z nekrologów czytamy: "Postać jasna o szlachetnym sercu, zawsze czuły na cudzą niedolę".
6 lutego w "Gazecie Bydgoskiej" tak wspominano śp. naczelnika Urzędu Ruchu: "(…) Zmarły, z pochodzenia Węgier, całą duszą swą szlachetną umiłował nowo powstałą Polskę i postanowił całą swoją wiedzę i energię poświęcić podniesieniu kolejnictwa w nowo budującem się Państwie. Charakterem nadzwyczaj szlachetnym i prawym zjednał sobie szybko sympatię i szacunek swoich przełożonych i współpracowników (…). We dnie i w nocy zawsze się znajdował na stanowisku tam, gdzie okoliczności wymagały jego doświadczenia i pewnej ręki".
Dwa dni później wspomnienie zamieścił "Dziennik Bydgoski": "(…) Zabrał się on do pracy z ogromną energią i z wytrwałością nadnaturalną. Pracował stale po 20 godzin na dobę i organizował służbę kolejową. Dobierał ludzi, zagrzewał ich swoim przykładem do pracy, wszędzie był, wszystkiego doglądał sam jeden, robił to, co w zwykłych warunkach robi dziesięciu urzędników i doprowadził do tego, że w tydzień od chwili, gdy on objął Bydgoski posterunek, zaczęły regularnie chodzić pociągi do Warszawy i do Poznania. A jakże przy tem był dobry, uczynny, uprzejmy i serdeczny w stosunku z podwładnymi a grzeczny i gorliwy z publicznością(…)".
***
Kiedy 4 lutego 1923 r. rodzina, przyjaciele, współpracownicy i setki bydgoszczan odprowadzały Józefa Trajtlera na miejsce wiecznego spoczynku, nikt nie mógł przewidzieć, że 90 lat później "starszy radca rządowy i naczelnik Urzędu Ruchu Kolei Państwowych w Bydgoszczy" stanie się pomostem między da-wnymi a przyszłymi czasy. Że otworzy nowy rozdział w stosunkach między Polakami żyjącymi w mieście nad Brdą i Wisłą a Węgrami.
Na koniec słowo o bliskich Józefa Szügyi Trajtlera i jego żony Cecylii. Ich córka Izabella wyszła za mąż za Wiktora Dębickiego (zginął we wrześniu 1939 r. w Puszczy Kampinoskiej). Państwo Dębiccy mieli dwie córki - wspomnianą już prof. Halinę Stasiak (mieszka w okolicachGdańska) i zmarłą w 2010 r. dr n. med. Danutę Dębicką-Małkowską, chirurga dziecięcego, osobę wielce zasłużoną dla bydgoskiej medycyny.
***
Dzięki wspomnianemu już Erykowi Bazylczukowi oraz Markowi A. Pietrzakowi, honorowemu konsulowi Węgier w Bydgoszczy, a także autorce tego artykułu Józef Szügyi Trajtler wyszedł z mroków zapomnienia. Udało się, z pomocą Sławomira Marcysiaka, miejskiego konserwatora zabytków (to właśnie on pokazał kilka lat temu panu Erykowi i mnie zaniedbany grób Trajtlera na Starofarnym) odnowić nagrobek "szlachetnego Naczelnika Urzędu Ruchu". Ma też Trajtler swoje rondo usytuowane u zbiegu ulic: Zygmunta Augusta i Rycerskiej. A trzeba wspomnieć, że cztery lata spędzone w mieście nad Brdą wyznaczały Józefowi dwa adresy: Dworcowa 63 i właśnie Zygmunta Augusta 34, gdzie znajdowała się okazała willa oddana do dyspozycji Trajtlera i jego rodziny. Jeszcze przed Bożym Narodzeniem ukaże się bogato ilustrowana praca zbiorowa pod red. Eryka Bazylczuka, opowiadająca o życiu niezwykłego Węgra.
Czytaj e-wydanie »