https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Sceny z wielu scen

Marek K. Jankowiak
Na musical "Kiss me, Kate" z Teatru Muzycznego w Gdyni, bilety rozeszły się zaraz po rozpoczęciu sprzedaży. To zawsze mocna pozycja festiwalu.
Na musical "Kiss me, Kate" z Teatru Muzycznego w Gdyni, bilety rozeszły się zaraz po rozpoczęciu sprzedaży. To zawsze mocna pozycja festiwalu. Fot. L. Brodowicz
Bydgoski Festiwal Operowy - czternasty za nami, piętnasty za rok!

Choć bydgoski festiwal z nazwy jest operowy, tym razem jego najsilniejszą stroną były balety. Najpierw zaskoczył bydgoski "Pan Twardowski", a potem zafascynował amerykański Complexions Contemporary Ballet z Nowego Jorku.

Ten ostatni pojawił się na XIV Bydgoskim Festiwalu Operowym w Bydgoszczy dzięki Barbarze Śliwińskiej, która od blisko czterdziestu już lat zabiega o to, by na polskich scenach gościła sztuka najwyższej jakości. - Przekonałam dyrektora Figasa, że warto ten zespół pokazać w Bydgoszczy - mówiła Śliwińska przed występem. - Pięknie tańczy i wspaniale w tym tańcu wyraża emocje.

Nie była gołosłowna. Wystarczyła pierwsza scena zatańczona do muzyki klasycznej, a zaraz po niej nagrodziła tancerzy burza długotrwałych braw. A potem były tańce w rytmach muzyki współczesnej, także jazzowej i przez dwa wieczory (bo balet z USA wystąpił dwukrotnie, z programem Complexions Red i Complexions Blue) trudno było od artystów oderwać wzrok, bo wyczyniali na scenie rzeczy niewyobrażalne. Ten amerykański balet z całą pewnością zasłużył na miano wydarzenia tegorocznego festiwalu. I choć zapowiedź trzeciego wieczoru z baletem na scenie, to tylko mój błąd (za co przepraszam widzów), nie mam złudzeń, że na kolejnych występach też miałby salę pełną fanów.

Zaskoczył "Twardowski"
Gdyby patrzyć dalej na bydgoski festiwal w kategoriach rankingu, to na pewno warto wyodrębnić kategorię: "największe zaskoczenie". Tu wygraliby gospodarze, czyli zespół Opery Nova". Bo to właśnie wystawiony przez bydgoszczan balet "Pan Twardowski" zasługuje na to miano. Dynamiczny, kolorowy, perfekcyjnie zatańczony.

Do tego atrakcyjnie wyreżyserowany, pięknie podświetlony i zatańczony w ciekawej scenografii (jej twórca, Mariusz Napierała, wyznał, że nigdy nie pracował w tak znakomicie technicznie wyposażonym teatrze). Trudno się więc dziwić, że legenda polskiego baletu Krystyna Gruszkówna, nie szczędziła pochwal, akcentując wspaniałą kreację całego zespołu, a obecna na widowni prawnuczka kompozytora baletu Ludomira Różyckiego, Ewa Wyszogrodzka mówiła: - Ta piękna muzyka zasługuje na to, by wreszcie wyciągnąć ją z szuflady. Tym, co zobaczyłam, jestem zachwycona. Komunikatywny obraz na pewno trafi do młodych widzów. A z tego pradziadek byłby najbardziej dumny!

Oszust bez serca
Miano "najbardziej oryginalnego" spektaklu przyznałbym "Graczom", których przywiózł na festiwal Teatr Wielki z Poznania. I to dodajmy - przywiózł w trybie awaryjnym, gdyż na chwilę przed terminem odwołała udział swojego teatru Ewa Michnik, dyrektor Opery Wrocławskiej (odtwórczyni głównej roli w operze "Hagith", Szymanowskiego, aż dziwne - rzekomo jedyna w Polsce i jedyna w Europie, jest w ciąży i zaniemogła). Paradoks tego zdarzenia polega na tym, że dyrektor Sławomir Pietras z Poznania proponował" Graczy" Szostakowicza i Meyera dyrektorowi Maciejowi Figasowi gdy ten ustalał program BFO. Ale Figas zrezygnował.

- Na premierę daję rzadko wystawiany balet "Pan Twardowski", Opera Bałtycka przywozi mało znanego "Kawalera srebrnej róży" R. Straussa, Opera Wrocławska - miała przywieźć "Hagith" Szymanowskiego, którego też nikt nie zna. Do tego jeszcze "Gracze"? Pomyślałem, że niektórzy odsądzą mnie od czci i wiary za taki program - mówił. - Zwłaszcza ci, którzy festiwalu nie wyobrażają sobie bez "Toski", Traviatty czy "Nabucco".

No i być może ci na "Graczach" nie wysiedzieli do końca. Moje ucho też trochę musiało się przystosowywać do ostrej muzycznej wymiany zdań pomiędzy karcianymi szulerami. Ale potem było już tylko lepiej. Świetne studium psychologiczne oszusta, który w końcu sam zostaje oszukany. "Gracze", to bardziej teatr śpiewany niż opera, ale zagrana i zaśpiewana w mocnym, wyłącznie męskim, stylu.

Stepowanie i taboret
Tradycyjnie już tytuł "najbardziej obleganego przedstawienia" zdobywa na festiwalu musical. Tym razem był to "Kiss me, Kate" Cole Portera, przywieziony przez Teatr Muzyczny z Gdyni. Że musical trzeba umieć zrobić - znawcy są zgodni. Co do tego jednak, jak go oceniać - zdania są już podzielone. Festiwalowa publiczność zazwyczaj przyjmuje tę ofertę łatwiejszej nieco dla ucha muzyki, stepowania, tańca i słownych gagów - ciepło. I choć byli tacy, którzy mówili, że "Gdynia" ma w repertuarze lepsze musicale, ten wystawiony, też większość rozbawił do łez. I tylko na chwilę zamarli wszyscy, gdy w publiczność z rąk złośnicy, która nie cierpi mężczyzn, poleciał taboret. Na szczęście... był z pianki.

Klasyka też z klasą
Zwolennicy klasycznej opery też mogli podziwiać dzieła zaśpiewane z klasą. Bo na pewno dobrym śpiewem obronił się "Bal Maskowy" z poznańskiego Teatru Wielkiego (choć kontrowersyjna dla niektórych była scenografia). W dużej części urokliwy był wspomniany "Kawaler srebrnej róży", dzieło mało rozpoznawalne na polskich scenach, bo rzadko grane. Gdańsk, który przywiózł "Kawalera" na festiwal, czekał na jego wznowienie 60 lat.

Jeśli ktoś wątpił czy czeskie Janackowe Divadlo, czyli Teatr Narodowy z Brna, to dobra reprezentacja zagranicznych uczestników tej edycji BFO, to wierzę, że po spektaklu "Rusałki", którą przywiózł - zmienił zdanie. Piękna baśniowa opowieść, w najbardziej klasycznej formule scenicznej, z przepiękną muzyką Antonina Dworaka. Takie wyciszenie na koniec festiwalu. I powrót do miłości, która potrafi czynić cuda.
Nawet głęboko pod wodą.

Teatr z Brna ma trzy sceny, daje w ciągu roku około 20 premier, w tym 5- operowych, a te dzieła pokazuje m.in. w Hiszpanii, Japonii i Niemczech. W Bydgoszczy na pewno nikt "Rusałki" wcześniej nie widział, a i w Polsce jest ona praktycznie dziełem mało znanym.

Taki jedyny w Polsce
Były obawy, że czternasty festiwal może być trochę nijaki, bo co lepsze "kąski" dyrektor Figas zatrzyma na piętnastą jego edycję. Tak się nie stało. Ten festiwal był ciekawy i oryginalny. I na pewno poznawczy, co też ma szczególną wartość. Bo gdybyśmy festiwalu nie mieli, nigdy tych spektakli byśmy w Bydgoszczy nie zobaczyli. Co ważne - Bydgoski Festiwal Operowy nadal jest sztandarową imprezą miasta i jedynym festiwalem operowym w Polsce! Żal więc trochę, że znów zabrakło na nim prezydenta Bydgoszczy.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska