W niedzielny poranek Planty świecą pustką. Ludzie szykują się w domach do wyjazdów nad wodę, na działki. Zapowiada się piękny, słoneczny dzień. Upał ma dokuczać jeszcze bardziej, niż w sobotę. O tragedii nikt nic nie słyszał. Ani w okolicznych sklepach, ani w blokach, choć ludzie, widząc telewizyjne ekipy, wylegli na balkony.
- Jedźcie do domu z czerwonej cegły - mówi mężczyzna, napotkany na ulicy Dziewińskiej. - Ale tam już jest po krzyku, wszystko opieczętowane... - zaznacza. I rzeczywiście, jest dobrze poinformowany. Mieszkanie na parterze, z oknami wychodzącymi na podwórko i ulicę, jest zamknięte. To tu mieszka matka niespełna 3-miesięcznej dziewczynki, konkubent, dwoje starszych dzieci oraz ich babcia. To ona nad ranem zaalarmowała sąsiadkę, prosząc o wezwanie pogotowia ratunkowego.
Nad ranem policja zapukała do drzwi mieszkającego w podwórku mężczyzny. Jest zszokowany tragedią. - Dziewczyna mieszkała tu od bardzo dawna. Widywaliśmy ją z najmłodszym dzieckiem, jak wychodziła na spacer - mówi. - Nigdy nie zdarzały się tu awantury czy wielkie pijaństwa. To są zwykli ludzie, żaden margines - zaznacza.
Dobre zdanie o matce zmarłego niemowlęcia ma też sąsiadka z pierwszego piętra. - Dzieci zadbane, czyste, nigdy nie widziałam, żeby działa się im krzywda - twierdzi. - Głównie myślę o dwójce tych starszych, dziewczynce już chodzącej do szkoły i chłopcu, bo to maleństwo urodziło się niedawno, a mnie nie było wtedy we Włocławku. Teraz widziałam tylko mamę wychodzącą z wózeczkiem na spacer.
Kobieta twierdzi, że tak naprawdę każdy żył w tym domu swoim życiem i nie zaglądał sąsiadom ani do garnków, ani pod kołdrę. - Ale nie działo się nic takiego, co mogłoby kogokolwiek zaniepokoić.
To nie było zabójstwo - mówi nadkomisarz Małgorzata Marczak, oficer prasowy KMP we Włocławku. Jej zdaniem, świadczy o tym wstępna opinia, jaką wydał po oględzinach dziecka wezwany na miejsce zdarzenia biegły sądowy.
Szkoda, że Włocławek znów będzie na ustach całej Polski - mówią mieszkańcy pobliskich bloków przy ul. Dziewińskiej. Jeden z mężczyzn z sąsiedztwa twierdzi z kolei, że nad domem przy ul. Planty wisi jakieś fatum. I przypomina o historii sprzed lat, kiedy to wydarzyła się tu inna rodzinna tragedia dotycząca pasierba i ojczyma. O tym jednak sami mieszkańcy domu z czerwonej cegły pod żadnym pozorem nie chcą rozmawiać z dziennikarzem "Pomorskiej". Było, minęło - twierdzą. Ich zdaniem, w domu z czerwonej cegły żyje sześć normalnych rodzin i nie należy szukać tu żadnych sensacji, a tylko współczuć matce zmarłej dziewczynki...