- Na ślad wraku trafili polscy pogranicznicy przeszukujący pas graniczny. Wyczuli zapach nafty lotniczej, którego źródło według ich oceny znajdowało się po białoruskiej stronie granicy - powiedział Marcin Janowski, rzecznik prasowy podlaskiej straży pożarnej.
Polscy ratownicy zaalarmowali stronę białoruską. Okazało się, ze wrak leżał zaledwie 200 metrów od pasa granicznego, w pobliżu miejscowości Wyczółki, gdzie wieczorem rozpoczęły się poszukiwania. Polscy lekarze stwierdzili zgon całej załogi.
Od rozpoczęcia poszukiwań łącznie w akcji brałoudział około 200 osób - podlicza Janowski. Poszukiwania objęły okolice miejscowości Klukowicze, Tokary, Wyczółki. Podobna akcja była prowadzona także po stronie białoruskiej. Białorusini przeczesali pas długości 20 km i szerokości kilometra wzdłuż granicy. Ludzie szli kordonem, oddaleni od siebie o około 20 metrów jeden od drugiego.
Wcześniej w akcji brał udział helikopter Nadbużańskiego Oddziału SG. Po godzinie 21 z Warszawy wyleciał również śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, musiał jednak zawrócić. W akcji poszukiwań z powietrza przeszkadzała silna mgła.
Straż graniczna straciła łączność ze śmigłowcem o godz. 17.38. To była maszyna typu Kania. O 17.55 straż graniczna dostała sygnał o huku w miejscowości Klukowicze. Ale tam śmigłowca nie odnaleziono. Zaginiony śmigłowiec miał trzy lata, leciał z Białegostoku do Mielnika.