Prokurator z Suwałk nazywa medialne zarzuty wobec legendarnego działacza podziemia "nagonką" i "ciosem poniżej pasa".
W październiku ubiegłego roku było już wiadomo, że Jan Rulewski, któremu rok wcześniej nie powiódł się start w wyborach parlamentarnych, będzie chciał wrócić do polityki.
Krótko po ogłoszeniu jego decyzji o kandydowaniu w wyborach prezydenckich stażystka jednej z lokalnych gazet opisuje "nielegalny proceder"
kopiowania podręczników akademickich. Jako przykład przyszła dziennikarka podaje punkt ksero w domu Rulewskiego. Dziennik publikuje (11 października ub.r.) także zdjęcie jego żony, trzymającej skrypt, przygotowany dla studentów.
Dzień później policja robi przeszukanie u Rulewskich. Są funkcjonariusze w mundurach, bez mundurów, prokurator, a nawet sekretarka prokuratora. Podczas akcji policjanci zabierają - jako dowód - odbitą na ksero książkę. Sprawę nagłaśniają media. 13 października żona Rulewskiego próbuje targnąć się na swoje życie. On sam zastanawia się, czy nie zrezygnować z kandydowania, a opisując działania policji i prokuratury porównuje je do represji stanu wojennego.
Obiektywne Suwałki?
Kilka dni po incydencie Jan Rulewski przesyła do ministra sprawiedliwości skargę na działania policji i prokuratury. Śledztwo przejmuje gdańska Prokuratura Apelacyjna, a później Prokuratura Apelacyjna w Elblągu. Ostatecznie sprawą zajmuje się Prokuratura Okręgowa w Suwałkach. Oddzielnie badany jest tam także wątek ewentualnego wpływu publikacji artykułu na próbę samobójczą.
Zanim zapomną o wyborach
Jak dowiedziała się "Pomorska", oba śledztwa umorzono pod koniec lutego. - Instytut PWN nie złożył wniosku o ściganie. Dwa razy wysyłaliśmy tam pisma w tej sprawie. Po drugie: Nie było dowodów. Stażystka napisała bzdury, zadała cios poniżej pasa, pisząc nierzetelnie. Nikt z rodziny Jana Rulewskiego nie był zapisany w bibliotece uniwersyteckiej, nikt stamtąd nie wypożyczał książek. Nie wyobrażam sobie również, żebyśmy, prowadząc śledztwo, przesłuchiwali wszystkich studiujących w Bydgoszczy. Jeśli chodzi o domniemane działania, prowadzące do samobójstwa, to faktycznie pani Katarzyna mogła nie znieść presji, nagonki medialnej - mówi prokurator Józef Murawko.
Katarzyna Szott-Rulewska twierdzi, że nie ma już pretensji do nikogo. - Chciałabym jak najprędzej zapomnieć o ubiegłorocznych wyborach, ale niektóre sprawy, jak choćby historię z atakiem na mojego męża, trzeba doprowadzić do końca.