Mają trzydzieści maszyn, z czego dwie trzecie na chodzie.
Rocznie udaje im się wyremontować dwa - trzy egzemplarze, z prostego rachunku wynika, że do stu lat zdążą zrobić wszystkie. Kolekcjonerzy mają jednak zmartwienie, bo taka kolekcja powinna cieszyć oko w muzeum, a w regionie nikt nie jest zainteresowany stworzeniem takiej placówki.
- Ten niemiecki opryskiwacz z drewnianym zbiornikiem wyciągnąłem z krzaków, gdzie dogorywał - Michał Piotrowski pokazuje odratowany egzemplarz. - Wszystko oryginalne: pompa, przekładnia i filtry. Nawet węże, tylko koła dobierane, widać rolnikowi przydały się do czegoś innego - uśmiecha się radośnie wodząc ręką po wypolerowanych deskach zbiornika. Długo je skrobał, do zdrowego drewna.
- Jak sprawiedliwy ojciec, nie wyróżniamy żadnego ciągnika, bo każdy ma swoją ukrytą historię - dodaje Grzegorz Przystalski, który wciągnął w to hobby Michała Piotrowskiego.
Przed laty ojciec pana Grzegorza trzymał w gospodarstwie konie i dopiero po jakimś czasie dał się przekonać do mechanizacji. - Ojciec miał rękę do koni, a ja do maszyn!
Grzegorz Przystalski przez trzydzieści lat był zawodowym kierowcą, w tym czasie przejechał miliony kilometrów. Pasja zbierania i remontowania starych maszyn jest dla niego powrotem do tego, co robił za młodu.
- Pierwszy traktor do remontu sam wypatrzyłem na złomie - uśmiecha się do wspomnień. - Ale nie wiedziałem, że to był egzemplarz zarażony, pociągnął za sobą następne maszyny. Taką miał chorobę - śmieje się serdecznie.
- Od małego pasjonowało mnie lotnictwo - zaczyna swoją opowieść Michał Piotrowski. - W Technikum Mechanizacji Rolnictwa była modelarnia, a w późniejszych latach to nawet kupiłem motolotnię i trochę sam latałem. A z maszynami było tak. W tamtych czasach nie kupowało się ciągnika, tylko załatwiało.
A ja kupowałem części, składałem, coś dorabiałem i sprzedawałem gotowe pługi czy rozrzutniki obornika. Dla chleba pracowałem w kółkach rolniczych, a później w mleczarni, a dorabiałem - pasją, maszynami. Mleczarni już w Golubiu-Dobrzyniu nie ma, ale wirówki do mleka, masielnice czy dojarki stoją wśród naszych eksponatów - pokazuje z dumą. - Po pierwszym i drugim zawale nie mogłem latać, wtedy zaczęło się z ciągnikami. Pierwszy robiłem przez rok. Rozebrałem do ostatniej śrubki. Trudno było ruszyć gwinty, a tłoki wychodziły razem z cylindrami, ale ciągnik wyszedł przepięknie. Amerykański, trafił do Polski prosto z UNR-y.
Maszyna pod parą
Do miejsca, w którym trzymają swoje zbiory, prowadzi droga wzdłuż pola, na którym akurat pracuje traktor. Pewnie nie będzie on muzealnym nabytkiem nawet za kilkadziesiąt lat, ponieważ wyprodukowano ich bardzo dużo. A historyczne egzemplarze, które pokazują kolekcjonerzy, to prawdziwy rarytas. Uratowane ze złomu, wyciągnięte z pokrzyw czy odkupione od nielicznych właścicieli, którzy przez dziesięciolecia trzymali je w stodołach.
Aby uratować XIX-wieczną maszynę parową, zawiązali Stowarzyszenie Klub Miłośników Starych Ciągników i Maszyn Rolniczych "Retro - Traktor". Wystąpili do właściwej agencji o przekazanie maszyny na rzecz stowarzyszenia. Teraz czeka ona na uruchomienie pod parą.
- Już by jej w Polsce nie było, bo byli chętni, którzy chcieli ją wywieźć do Niemiec! - kręcą głowami. Oni - podkreślają - nie sprzedali żadnego wyremontowanego egzemplarza.
- Prawdziwy kolekcjoner będzie jadł suchy chleb, a nie sprzeda choćby części zbiorów - zapewnia Grzegorz Przystalski. I kiedy pytam: po co to robią - odpowiadają, że zależy im na tym, żeby tylko coś u nas ocalało i przetrwało.
Kiedyś ładowali ciągnik na tira po imprezie w Kutnie. Podeszli do nich rolnicy, którzy chcieli odkupić historyczną maszynę. - A my twardo, że on nie jest na sprzedać i to za żadne pieniądze! - przypominają.
Historie ukryte
Pan Grzegorz opowiada, że za Bieruta jego ojca UB skazało za to, że miał w gospodarstwie snopowiązałkę. Przed władzą chowali ją w trzcinach, ale i tak ojciec musiał swoje odsiedzieć. Dlatego znalazł i wyremontował taki sam egzemplarz, bo taka jest rodzinna historia.
Interesuje ich także dokumentacja pojazdów, kupują oryginalne książki, katalogi. Wiedzą, kto, kiedy i gdzie wyprodukował maszyny i czym różnią się egzemplarze z kolejnych serii. Co roku jeżdżą też na Festiwal Starych Ciągników i Maszyn Rolniczych "Traktor i maszyna" w Wilkowicach pod Lesznem.
Co z kolekcją?
Mówią, że oni są ze wsi, dlatego nie interesuje ich remont starych samochodów czy wraków czołgów wyciągniętych z bagien. To nie dla nich. Największą radością jest dla nich uruchomienie wyremontowanego egzemplarza. Mają też problem, kto przejmie kolekcję po nich? - Najlepsze byłoby stworzenie muzeum, które prezentowałoby nasze zbiory - mówią kolekcjonerzy. Pan Michał od kilku lat ma już w głowie jego wizję. Gorzej, że taką placówką nie są zainteresowane żadne władze w naszym regionie. Jest muzeum w Ursusie, Narodowe Muzeum Rolnictwa w Szreniawie, czy - oczywiście mniejsze - mogłoby powstać również na Kujawach i Pomorzu?