O tym w ubiegłym tygodniu w klubie Eljazz dyskutowały trzy feministki.
Emilia Walczak, dyrektorka Pracowni Kultury Współczesnej, Katarzyna Gębarowska, absolwentka i doktorantka gender studies na Uniwersytecie Humbolda w Berlinie i Anna Ciechanowska, kierowniczka kierunku gender w Instytucie Kulturoznawstwa w bydgoskiej Wyższej Szkole Gospodarki nie miały jednak z kim rozmawiać. Osób z Bydgoszczy, które zainteresowały się tematem można było policzyć dosłownie na palcach jednej ręki. Na spotkanie przyszły trzy przedstawicielki Partii Kobiet, para młodych socjalistów, trzech znajomych Emilii, dwie dziennikarki i prowadzący Karol Zamojski.
Przyszły de facto dwie młode dziewczyny, które chciały dowiedzieć się czegoś na temat parytetów i podyskutować o feminizmie. Torunianki.
Zamojski zaczął od przytoczenia opinii profesora Zygmunta Baumana na temat parytetu.
- Jak byście odniosły się do słów filozofa, że parytet jest sztucznym tworem i formą zastępczą. Narzędziem, które powinno być zbędne? - zapytał.
Katarzyna Gębarowska odpowiedziała, że jasne, że tak jest i że we wszystkich krajach europejskich, w których parytet był lub jest głośno mówi się o tym, że to nie jest najszczęśliwsze rozwiązanie.
- Ale dopóki nie zmieni się kultura polityczna w naszym kraju parytet jest jedyną możliwą drogą kobiet do władzy - dodała.
Co daje parytet?
Równa liczba kobiet i mężczyzn na listach wyborczych daje kobietom większą szansę na dostanie się do parlamentu.
- Jeśli do parlamentu trafi grupa kobiet, będą miały większą siłę przebicia, by walczyć o sprawy kobiet - mówiła Emilia Walczak, która była mocno za-_angażowana w zbieranie podpisów pod projektem parytetowej ustawy.
Budowa żłobków, legalna aborcja, in vitro to tylko kilka przykładów, o których w tej chwili decydują przede wszystkim mężczyźni dzierżący wadzę.
- Pokutuje przeszłość i to, że kobiety traktowano na równi z dziećmi. Jako ubezwłasnowolnione, gorsze, za które można, należy wręcz decydować - Gębarowska nie kryła oburzenia.
Zamojski zapytał Emilię Walczak, jak ludzie reagowali na jej prośbę o podpis pod parytetem.
- W 99 przypadkach na sto musiałam tłumaczyć, co to jest parytet. Wówczas ludzie albo się godzili, albo nie.
Maria Gałęska z Partii Kobiet uzupełniła:
- Najwięcej decyzji "na tak" podejmowały panie w wieku _50 plus. Cyklicznie powtarzały się te niepokojące sytuacje. _Kobiety pytające mężów o zgodę lub mężczyźni zabraniający złożenie podpisu partnerce. Druga sytuacja to kobiety, które nas zupełnie ignorowały. _Ich mężowie sami podpisywali się i ze zdziwieniem patrzyli na swoje żony. Że temat dotyczy pań, kompletnie ich nie zajmuje.
Łagodniej i czytelniej
Lokalnych feministek jest niewiele. Tym bardziej powinny dbać o to, aby je zrozumiano. Dziewczyna z Torunia postawiła się w sytuacji pracodawcy, który zadaje pytanie kandydatce do pracy o plany dotyczące macierzyństwa. - Może on nie ma kasy, na to by przyjąć później drugą osobę w to miejsce? - sugerowała.
Wówczas feministki, które wcześniej zarzucały kobietom będącym już w parlamencie powielanie męskich wzorców zachowań same postąpiły jak wypełniony testosteronem facet.
- To jest dyskryminacja! - oburzyła się Gębarowska i zakończyła swoją wypowiedź.
Owszem, to jest dyskryminacja, ale warto powiedzieć to spokojniej. W książce "Kobiety i władza" Magdalena Środa zarzuca kobietom brak solidarności. Coś w tym jest. Można było spokojnie wytłumaczyć dziewczynie, że kobiecie w ciąży płaci ZUS, a nie pracodawca. Nauczmy się cierpliwie rozmawiać.