O dzieciństwie, pierwszych lekturach i początkach swojej kariery literackiej opowiadał w środę torunianom pisarz Stefan Chwin, kolejny gość festiwalu "4 Pory Książki".
O Stefanie Chwinie krąży już wiele legend. Niektórzy wymieniają je jednym tchem. Powieści pisze ręcznie, zielonym parkerem, mieszka w Gdańsku na 10. piętrze wieżowca, z którego rozciąga się widok na morze i latarnię morską na Helu. Autor "Hanemanna" i "Złotego pelikana" na spotkaniu w filii nr 1 Książnicy Kopernikańskiej nie rozprawiał się jednak z tymi mitami.
Dzieciństwo i pierwsze lektury
Rozmowa z czytelnikami rozpoczęła się od osobistej opowieści o dzieciństwie oraz pierwszych lekturach. - Mój ojciec był zdania, że życie jest tak krótkie, że nie warto czytać - wspomina Chwin. - Był gruntownie wykształcony. Miał praktyczne podjeście do życia. Wolał sięgać po poradniki niż powieści. Matka natomiast była jego przeciwieństwem. Interesowała się literaturą. Dużo czytała. Ojciec chciał, bym tak jak on został ekonomistą. Doskonale pamiętam, jak przy obiedzie recytował bardzo obszerne fragmenty "Konrada Wallenroda" czy "Grażyny". Kiedyś czytał te książki i powtarzając urywki, ćwiczył w ten sposób pamięć.
Gdańsk - trampolina dla wyobraźni
Pisarz opowiadał też anedgoty z okresu PRL, czyli czasu, kiedy wiele rzeczy trzeba było sobie "załatwić" czy "nakombinować". Doskonale pamięta, jakie miał problemy z "zorganizowaniem" papieru, by przygotować trzy kopie pracy magisterskiej. Z pomocą przyszła pewna maszynistka. - Poprosiłem ją, aby "zorganizowała" papier - opowiada Chwin. - W PRL-u panowała powszechna filozofia kradzieży, która nie jest kradzieżą.
Wiele uwagi Chwin poświęcił też swojemu rodzinnemu Gdańskowi. - Mam dobrze opanowaną mapę wewnętrzną wielu miejsc w Gdańsku - zauważa. - Bywają one trampoliną dla wyobraźni. Początkowo chciałem nawet, by "Hanemann" rozgrywał się w Królewcu, którym się wówczas fascynowałem, a nie w Gdańsku. Pisanie książki z mapą w ręku byłoby pomyłką. Staram się jednak nie ograniczać tylko do tej przestrzeni.
Pisarz zdradził, że miał wiele obaw, wydając "Hanemanna" - powieści o Niemcu, który po wojnie decyduje się zostać w Gdańsku. - Sądziłem, że po tę powieść sięgnie garstka ludzi - wyznaje Chwin. - Dlatego sugerowałem żonie, aby zmniejszyć nakład. Ona na szczęście była innego zdania. Dzięki tej książce stałem się bardziej znanym pisarzem. Została ona przełożona na 14 języków. Miałem aż trzy zakończenia dla tej powieści.
Środowisko literackie to siedlisko żmij?
Jak wyglądały początki kariery? Chwin zaczynał od książek pisanych w konwencji powieści przygodowych. Wydawał je pod pseudonimem Max Lars. "Ludzie-skorpiony" oraz "Człowiek-Litera" sprzedały się w wysokich nakładach - ok. 150 tys. egzemplarzy.
Nie zabrakło też opowieści o pisarzach i krytykach literackich. Gdański twórca oraz wykładowca tamtejszego uniwersytetu środowisko literackie nazywa "siedliskiem żmij". - Jak rozmawia trzech literatów i jeden z nich opuści to grono, to można być pewnym, że ci dwa go obgadają - żartował. Jego zdaniem w Polsce nie ma krytyków, którzy mieliby posłuch i autorytet wśród czytelników - tak, jak to jest np. w Niemczech. Opowiadał też o tym, jak pracuje nad swoimi książkami. - Praca nad tekstem to poważna i czasem mozolna sprawa. Nadmierna łatwość w pisaniu to dla mnie coś bardzo podejrzanego - uważa pisarz.
W tym roku Chwin wydał "Samobójstwo jako doświadczenie wyobraźni". To książka o "intelektualnym doświadczeniu śmierci" będąca przeglądem literackich samobójstw. To jeden z częstych motywów jego twórczości. Wśród pisarzy wyróżniają go sugestywne i drobiazgowe opisy martwej natury. Na co dzień kolekcjonuje minerały, stare mapy i ryciny.